poniedziałek, 16 listopada 2020

Tam gdzie "jeno Czarci hasają" - czyli wędrówka po Rezerwacie "Czartowe Pole"

 

Rezerwat Czartowe Pole (października 2018) - fot. Tomasz Banach

Dzisiaj wyruszamy na wędrówkę po kolejnym rezerwacie przyrody, jaki odwiedziliśmy podczas naszych październikowych eskapad po Roztoczu. Tym razem, wraz z Anią zabierzemy Was na "Czartowe Pole". Miejsce magiczne, owiane licznymi legendami i zasnute tajemniczością zawsze mnie fascynowało i pobudzało moją wyobraźnię. Miejsce, w którym za każdym razem, kiedy je odwiedzam po moim ciele przebiega dziwny dreszczyk emocji. Dla czego tak właśnie jest nie mam pojęcia. Może to za sprawą legendy, która krąży wśród okolicznych mieszkańców, a którą spisał znawca roztoczańskich opowieści Pan Edward Słoniewski z Zamojskmiego Oddziału PTTK. Pozwolę sobie więc zacząć od zacytowania owej legendy autorstwa Pana Edwarda;

Rzeka Sopot w Rezerwacie Czartowe Pole - fot. Tomasz Banach

"W głębokiej puszczy przy brodzie na Sopocie stała karczma, którą arendował stary Icek. Prowadziła tędy dogodna droga z Zamchu do miasteczka Józefów. Karczma tętniła życiem w każdą niedzielę wieczorem. To okoliczni włościanie jadąc na poniedziałkowy targ do Józefowa od popołudnia w niedzielę gościli się, obiecując zapłatę Żydowi w poniedziałek po udanym handlu. Wracając do domu oddawali dług i do żon wracali z pustą kiesą. Niebiosa wysłuchały próśb stroskanych żon. Pewnego razu w czasie hucznej zabawy w karczmę wypełnioną biesiadnikami strzelił piorun, ziemia zatrząsła się i karczma wraz wieśniakami zapadła się. Od tego czasu okoliczni mieszkańcy z daleka omijali to przeklęte miejsce. Ciemną nocą wracał z wesela skrzypek. Kiedy dotarł w okolicę karczmiska ujrzał palące się ognisko i mnóstwo tajemniczych postaci. Myślał, że bawią się zbóje, bo któż na tym odludziu, w puszczy mógł przebywać. Chciał niepostrzeżenie przejść obok, ale został zauważony i zaproszony do ogniska. W świetle ogniska widać było ogony, kopyta i rogi - na pewno były to diabły, a właściwie czarty. Zjawy kazały grać do tańca skrzypkowi. Ten przestraszony początkowo wzbraniał się, wymawiając się zmęczeniem i jeszcze daleką wędrówką. Jeden z czartów obiecał skrzypkowi zapłatę. Nie było innej już możliwości więc zaczął grać i zabawa taka trwała do świtu. Kiedy zapiał kur, czarty zaczęły rozpływać się w porannej mgle, tylko ostatni czart wziął z ogniska garść żarzących się węgli i wrzucił do skrzypiec, mówiąc - masz zapłatę i znikł. Przestraszony skrzypek myślał, że spalą się skrzypce - ale coś zabrzęczało - w skrzypcach zamiast węgli były dukaty. Tak czarty zapłaciły skrzypkowi za wspaniałą zabawę. Dlatego dolinę Sopotu od Karczmiska do Hamerni nazwano Czartowym Polem. Biada śmiałkowi, który o północy znajdzie się w tym miejscu, gdyż na pewno czeka go spotkanie z puszczańskimi czartami, a może nawet wędrówka do piekła."

Jeden z "Roztoczańskich Czartów" - fot. Anna Siedlikiewicz

Tyle jeżeli chodzi o legendę, która do dzisiaj przekazywana jest z pokolenia na pokolenie, zarówno wśród "tubylców" jak i odwiedzających to miejsce turystów. Ścieżka dydaktyczna, którą postanowiliśmy wędrować, to bardzo często odwiedzany szlak, po którym wędrowałem już nie raz z moimi turystami. Tym razem wyruszymy tam razem. Penetrację rezerwatu rozpoczęliśmy od leśnego parkingu w okolicach wsi Hamernia w gminie Józefów. Pogoda była średnia, zachmurzenie pełne, a z nisko zawieszonych chmur od czasu do czasu popadywała drażniąca mżawka. Nas to jednak nie było w stanie zniechęcić do spaceru. Turystów na szlaku też było niewielu. Widać już bardzo wyraźnie koniec sezonu turystycznego na Roztoczu. A szkoda, bo warto ten region odwiedzić o każdej porze roku.

Pomnik na rezerwacie - fot. Tomasz Banach

Rezerwat "Czartowe Pole"  utworzony został  w 1958 roku. Celem jego powstania była ochrona malowniczego przełomu i doliny rzeki Sopot. Na samym początku ścieżki, oznaczonej kolorem niebieskim, dochodzimy do obelisku wzniesionego w 1931 roku przez żołnierzy Szkoły Podchorążych Sanitarnych, którzy przebywali tutaj na letnich manewrach. Jest to również miejsce pamięci narodowej poświęcone partyzantom walczącym podczas Powstania Zamojskiego z hitlerowcami. W tym właśnie miejscu pierwotnie pochowano legendarnego dowódcę oddziału Gwardii Ludowej Umera Achmołła Atamanowa ps. Miszkę Tatara, który zginął 1 czerwca 1943 roku podczas akcji na niemiecką ekspedycję karną w Józefowie, czy też Hieronima Miąca ps. „Korsarz” – dowódca józefowskiego oddziału ZWZ-AK, który zmarł 5 sierpnia 1943 roku w czasie operacji amputacji ręki. Ranny został w czasie walk w lesie Dębowce. Po łożeniu hołdu w tym historycznym miejscu wyruszyliśmy dalej schodząc w dół do drewnianego mostku na Sopocie.

Wodospady na rzece Sopot - fot. Tomasz Banach

Po przejściu na druga stronę rzeki, po stromych schodach wspięliśmy się zboczem doliny, by dalej kontynuować naszą wędrówkę ścieżką dydaktyczną. Szliśmy teraz wraz z nurtem szumiącego w dole potoku. Tu można się poczuć jak podczas górskich wędrówek. W ten sposób doszliśmy (robiąc krótkie przerwy na foteczki oczywiście) do ruin dawnej papierni ordynackiej znajdującej się dzisiaj na terenie rezerwatu ścisłego. Kamienna budowla, a raczej to co z niej obecnie pozostało, zostało wchłonięte przez otaczającą przyrodę. Jakże musiało wyglądać to miejsce w czasie kiedy papiernia pracowała pełną parą, kiedy panował tutaj gwar pracowników, krzyki poleceń wydawanych przez zarządców. Dzisiaj nawet trudno nam sobie to wszystko wyobrazić. Dzisiaj pozostała zaklęta w przyrodę cisza, mącona jedynie szumem Sopotu, który tak jak przed wiekami, tak i teraz, toczy swe wody pradawną doliną. Jedyne ruiny są świadectwem historii tego miejsca.

Ruiny Ordynackiej Papierni - fot. Tomasz Banach

A już jak przy historii jesteśmy, to warto zatrzymać się na tym temacie przez chwilę. Dawna papiernia należąca do Ordynacji Zamojskiej powstała w XVIII wieku. Był to duży zakład przemysłowy, który w czasach Księstwa Warszawskiego i powstałego w 1815 roku Królestwa Polskiego, Zamoyscy oddali papiernię w dzierżawę przedsiębiorczym Żydom. Papiernia produkowała papier głównie ze szmat, co powodowało to, że miejscowe lasy nie ucierpiały i nie wycięto ich na surowiec do produkcji papieru. Początkowo papier wytwarzany był tutaj ręcznie. na każdym arkuszu znajdował się znak wodny z herbami ordynackimi. Po modernizacji zakładu do napędzania maszyn do produkcji papieru wykorzystywano siłę prądu rzecznego. W okresie świetności produkowano tutaj 80 % całej produkcji papieru wykorzystywanego na potrzeby guberni lubelskiej.

W ruinach papierni - fot. Anna Siedlikiewicz

Bliskość rzeki sprawiała, że papiernia była kilkakrotnie zalewana i podtapiana przez wody Sopotu. Każdorazowo jednak zakład odbudowywano dokonując kolejnych modernizacji.  Ostatecznie zakład zamknięto w roku 1883 kiedy to papiernię strawił pożar. Dodatkowo w tym czasie zaczynała załamywać się koniunktura na produkowany tutaj papier czerpany, wypierany systematycznie przez współcześnie nam znany papier wytwarzany z celulozy. Ruiny papierni są wspaniałym przykładem industrializacji jaka miała miejsce na tym terenie głównie za sprawą sprawnego funkcjonowania jak i mądrego zarządzania Ordynacją Zamojską. To co zostało po prężnej manufakturze sprawnie odbiera człowiekowi na nowo natura, porastając stare kamienne mury.

Leśny trakt na terenie rezerwatu - fot. Tomasz Banach

Nieopodal ruin papierni znajduje się drewniany mostek, którym przeszliśmy na drugą stronę Sopotu. Tuż za przeprawą, skręcając w lewo można zazwyczaj powędrować szlakiem prowadzącym tuż nad wodą w górę rzeki. Kiedy my odwiedzaliśmy to miejsce był jednak nieczynny z przyczyn technicznych. By nie wracać tą samą drogą (czego szczerze bardzo nie lubię) wspięliśmy się stromymi drewnianymi schodami na szczyt doliny potoku, by ze znajdującej się tam polany wyruszyć leśnym duktem w kierunku parkingu od którego rozpoczęliśmy nasze zwiedzanie. Czas wyruszać dalej i pozostawić Czarty w spokoju, by już niczym nie niepokojone mogły swobodnie hasać po Czartowym Polu. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz