środa, 25 kwietnia 2018

Członkowie Zarządu Stowarzyszenia Turystyka z Pasją wyróżnieni Srebrnymi Odznakami "za opieką nad zabytkami"

Wspólne zdjęcie Wyróżnionych - fot. Internet
W miniony poniedziałek (23 kwietnia), na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim im. Jana Pawła II odbyła się uroczysta gala z okazji wręczenia "Lauru Konserwatorskiego 2018" osobom i instytucjom, które włózyły znaczący wkład w ratowanie zabytków ich odnowę i konserwację z dbałością o zachowanie norm w pracach konserwatorskich.
Tegoroczną uroczystość swoją obecnością uświetnili m.in. wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego - Generalny Konserwator Zabytków Magdalena Gawin, wiceminister inwestycji i rozwoju Artur Soboń, wojewoda lubelski Przemysław Czarnek oraz lubelski wojewódzki konserwator zabytków Dariusz Kopciowski. Podczas imprezy mogliśmy wysłuchać wykładu na temat gmachu Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Oraz obejrzeć przygotowany przez Lubelski Oddział TVP film o zabytkach, które zostały nagrodzone "Laurem".
Nagrodzone obiekty - fot. Internet

W tym roku Laur otrzymali: Parafia Prawosławna pw. Opieki Matki Bożej w Sławatyczach zakompleksowy remont i konserwację cerkwi w Sławatyczach; Witold Matacz za kompleksowy remont i konserwację dworu „na Bernatówce” w miejscowości Dys; Spółka z o.o. „Arche” reprezentowana przez Władysława Grochowskiego za kompleksowy remont i konserwację oficyn w zespole zamkowym w Janowie Podlaskim; Krystyna Stańczyk i Eliza Kopeć za kompleksowy remont i konserwację dworu w założeniu dworsko-parkowym w Udryczach. Wszystkim Nagrodzonym, którzy włożyli ogromny wkład, nie szczędząc sił i środków, w ratowanie i odnowę zabytków Serdecznie Gratuluję. Oby tak dalej! Niech obecne i przyszłe pokolenia będą dumne z takich ludzi, jak nagrodzeni "Laurem Konserwatorskim 2018"
Odznaka i legitymacja - fot. Tomasz Banach
Przy okazji Gali zostały wręczone również Złote i Srebrne Odznaki "za opiekę nad zabytkami". Bardzo miło mi poinformować, że jednymi z osób, która na wniosek Zamojskiej Delegatury Lubelskiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków, zostali nagrodzeni za swoją pracę na rzecz opieki nad zabytkami, są członkowie Zarządu Naszego Stowarzyszenia Turystyka z Pasją: Dominika Lipska, Sylwia Jagoda oraz moja skromna osoba. Listę wyróżnionych odczytała Pani Maria Gmyz Zastępca Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Lublinie, a dekoracji dokonała, wiceminister kultury i dziedzictwa narodowego (jednocześnie pełniąca funkcję Generalnego Konserwatora Zabytków) Pani Magdalena Gawin. Za nominację jak i Wyróżnienie Bardzo Serdecznie Dziękujemy.
Dyrektor Muzeum Zamojskiego Pan Andrzej Urbański odbierający
Złotą Odznakę - fot. Internet
W tym miejscu pragnę również podziękować tym Wszystkim Członkom naszego Stowarzyszenia, którzy na codzień angażują się w pracę w administrowanych przez nach obiektach historycznych. To wyróżnienie również dla Was! Nie spoczywając na laurach pragniemy nadal aktywnie włączać się w działania mające na celu ochronę zabytków, jak też w zagospodarowanie historycznych wnętrz w taki sposób by były one atrakcyjne dla odwiedzających Zamość turystów jak i mieszkańców naszego miasta.
Miło nam także poinformowć, że wśród nagrodzonych Złotą Odznaką "za opiekę nad zabytkami" znalazł się Dyrektor Muzeum Zamojskiego w Zamościu Pan Andrzej Urbański, natomiast Srebrną Odznaką Pan Czesław Kostykiewicz z Hotelu 77 (dawna mykwa)  w Zamościu . Wszystkim nagrodzonym i wyróżnionym Gratuluję w imieniu własnym jak i całego Zarządu Stowarzyszenia Turystyka z Pasją.

poniedziałek, 2 kwietnia 2018

Wielkanocne tradycje w mojej rodzinnej wsi... cz. II - ostatnia

Nadeszły wreszcie długo oczekiwane Święta Wielkanocne. W wielką niedzielę budziło się przed piąta, by wyrobić się na mszę rezurekcyjną na szóstą. Wdziewałem więc mundur Ochotniczej Straży Pożarnej przepasany czarnym, szerokim skurzanym pasem, ze srebrno niebieskim sznurem przewieszonym przez ramię. Na głowę zakładałem rogatywkę z granatowym otokiem i tak to wyposażony ruszałem do kościoła.
Rezurekcja tradycyjnie rozpoczynała się procesją wokół kościoła. Strażacy z całej parafii zapewniali uroczystą asystę podczas trzykrotnego obejścia świątyni. Kiedy ksiądz ogłosił, że Chrystus zmartwychwstał, a organista zaintonował uroczyste Alleluja z całym orszakiem, trzymając się za pasy i idąc tuż za księdzem skrywającym pod baldachimem monstrancję z Najświętszym Sakramentem, przy biciu dzwonów wyruszaliśmy na procesję.
W drodze powrotnej z kościoła odwiedzaliśmy naszych zmarłych na parafialnym cmentarzu, by podzielić się również z nimi wieścią o Zmartwychwstaniu Pańskim.Następnie, po powrocie do domu przygotowywaliśmy się do uroczystego śniadania wielkanocnego. Na stole tego dnia nie mogło oczywiście zabraknąć „święconki” białego barszczu, przygotowywanego przez babcię lub mamę, świątecznych kiełbas, wędlin i ciast. Był to dla mnie najważniejszy posiłek tego dnia. Kiedy zaspokoiliśmy głód przychodził czas na wspólne śpiewanie pieśni wielkanocnych, przy moim nieudolnym zresztą, akompaniamencie akordeonowym. To był bardzo wesoły czas, kończący definitywnie okres Wielkiego Postu, przygotowującego nas do świąt. Były życzenia telefoniczne, dla bliższej i dalszej rodziny. Szczególnie utkwiły mi w pamięci te przekazywane siostrze babci Krysi, cioci Genowefie, gdyż te obowiązkowo musiały być „okraszone” moim akordeonowym akompaniamentem.  
Po śniadaniu był czas na chwilę odpoczynku. Po „święconce” zawsze chciało i chce mi się spać… Na spanie jednak nie było zazwyczaj czasu, gdyż staropolskim obyczajem, kultywowanym w mojej okolicy było święcenie pól. Brało się poświęconą w Niedzielę Palmową palmę i wodę oświęconą w Wielką Sobotę i wyruszało się najpierw w obejścia gospodarcze, a następnie na pole by święceniem zapewnić urodzaj i dobrobyt w gospodarstwie. I tak schodziło aż do uroczystego świątecznego obiadu, i gościny, na którą to zazwyczaj chodziliśmy do babci Zosi. Kiedy była ładna pogoda w święta, zmawialiśmy się z koleżeństwem do lasu na „Meus”. Tradycja ta wzięła się z faktu opisanego w Dziejach Apostolskich, kiedy to uczniowie Jezusa, po jego śmierci i zmartwychwstaniu, wyruszają do wioski Emaus. Kiedy są w drodze niespodziewanie ukazuje im się zmartwychwstały Chrystus. Czemu „Meus” a nie Emaus? Pewnie ktoś po spożyciu w lesie, przy ognisku, większej ilości trunków, nie mogąc wymówić Emaus zmienił je na „Meuuus”. Podczas tych leśnych świątecznych spotkań pieczono kiełbaski, ziemniaki w ogniskach (praktykować tylko pod opieką dorosłych i zgodnie z przepisami przeciwpożarowymi) spożywano na świeżym powietrzu zakupione lub wypędzone nocą zapasy alkoholu. Było gwarno i wesoło. Całość kończyła się wspólnym powrotem do domu, któremu towarzyszyły „chóralne” śpiewy. I tak do wieczora. Pierwszy dzień Świąt Wielkanocnych za nami.
W Wielkanocny Poniedziałek, zwany także „Lanym” należało wstać jak najwcześniej. Tego dnia wodą, perfumami oblewało się w pierwszej kolejności domowników. Kiedy wszyscy zostali odpowiednio pokropieni (co miało przynosić szczęście i powodzenie), a pogoda była sprzyjająca braliśmy akordeon i sikawki i wyruszaliśmy do sąsiadów. Pamiętam lata, kiedy żył jeszcze mój dziadek Kazimierz, że przemierzaliśmy w ten sposób od domu do domu odwiedzając i polewając sąsiadów śpiewając i grając wielkanocne pieśni. Gospodarze w tym dniu częstowali nas czym kto miał… jajkiem, kawałkiem kiełbasy, czy szklanicą alkoholu. Często po tym „poczęstunku” wracając do domu człowiek nadawał się jedynie do pójścia powrotem do łóżka. Często chodzeniem po tzw. „jajach” zajmowali się strażacy. Zwyczaj ten kultywowała głownie jednostka z Bazaru, gdzie poza symbolicznymi jajami zbierano również datki na rzecz miejscowej straży pożarnej.
Ja jako nieletni alkoholu nie spożywałem, więc po porannym oblewaniu szło się do kościoła. Pamiętam dobrze, kiedy to tego dnia ksiądz wikary zbierając ofiary, pod tacą trzymał sikawkę z wodą i symbolicznie polewał przybyłych na nabożeństwo parafian. Po wyjściu z kościoła rozpoczynała się prawdziwa wodna bitwa. Najbardziej obrywały wodą młode panny, które często do domów wracały bez jednej suchej nitki na sobie.
W Lany Poniedziałek, w odróżnieniu od Wielkiej Niedzieli, kiedy to przy stole spotykała się głównie rodzina, odwiedzało się lub zapraszało do siebie znajomych i sąsiadów. Podczas popołudniowego świętowania także nie obywało się bez polewania wodą i składania sobie świątecznych życzeń.
Wieczorem natomiast, cała młodzież wyruszała tłumnie na pierwszą po okresie Wielkiego Postu zabawę, gdzie… oczywiście do remizy OSP. Dopiero w późniejszym okresie imprezy w remizach zastąpiły dyskoteki w klubach.
I tak powoli te radosne, wiosenne święta przechodziły do historii… Podobnie jak zdarzenia opisywane tutaj przeze mnie. W sumie nie tak odległe czasowo, a tak dalekie. Szkoda, że wiele tradycji związanych ze świętami, folklorem wiejskim zanika i odchodzi w zapomnienie. Mam nadzieję, że chociaż niektóre przetrwały do dzisiaj w Waszych domach. Na zakończenie, życzę Wszystkim miłego dalszego Świętowania w gronie przyjaciół i rodziny.

niedziela, 1 kwietnia 2018

Wielkanocne tradycje w mojej rodzinnej wsi... cz. I

W związku z przeżywanymi obecnie najważniejszymi chrześcijańskimi świętami – Wielkanocą, postanowiłem powrócić pamięcią do lat mojego dzieciństwa i do tego jak ten czas wyglądał dawniej, jak zapisał się w mojej pamięci z lat dzieciństwa. Przenieśmy się, po raz kolejny do mojej rodzinnej wsi Rybczewice w województwie lubelskim i poczujmy zapach wiosny, zapach świątecznych potraw… smaków młodości.
Okres Wielkanocny, po okresie wielkiego postu, rozpoczynał się już w Niedzielę Palmową, kiedy to szło się do kościoła z przygotowaną (lub kupioną na targu w niedalekich Piaskach) palmą, którą na pamiątkę rzucania zielonych gałęzi pod kopyta osiołka na którym Jezus tego dnia wjechał do Jerozolimy, tego dnia święcono w kościele. Czym większa i bardziej zdobna palma tym gospodarz bardziej zamożny, a panna bardziej posażna. Podczas mszy zbierano ofiary przeznaczone na kwiaty do Bożego Grobu.
Już od początku Wielkiego Tygodnia trwały przygotowania do zbliżających się świąt. Porządkowano domostwa i ogrody, wędzono kiełbasy i mięsiwa, pieczono placki… Wszędzie było gwarno i pachniało świątecznie, wiosennie.
W Wielki Czwartek wieczorem w kościele, Mszą Wieczerzy Pańskiej,  rozpoczynało się Triduum Paschalne, czyli trzy najważniejsze dni w kalendarzu liturgicznym kościoła katolickiego. Na zakończenie nabożeństwa w uroczystej procesji przenoszono najświętszy sakrament do tzw. Ciemnicy. W kościele milkną dzwony, zastępowane drewnianymi kołatkami. Od tego czasu, aż do Mszy Świętej Wigilii Paschalnej w Wielką Sobotę, nie sprawowana jest eucharystia. 
Wielki Piątek to dzień śmierci Jezusa, w którym zamiast mszy św. odprawiana jest droga krzyżowa i liturgia męki pańskiej, podczas, której kapłan dokonuje przeniesienia Ciała Chrystusa do symbolicznego Grobu Pańskiego. Od kiedy pamiętam aranżacją grobu w naszym parafialnym kościele w Częstoborowicach zajmował się, dzisiaj już niestety śp. Franciszek Skrętkowicz, wieloletni nauczyciel Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Obronnego wraz z uczniami Liceum Ogólnokształcącego w Rybczewicach w którym uczył. I Mnie także zdarzało się brać w tym udział. Pamiętam jak wywieszano stare płótna imitujące motywy roślinności jerozolimskiej, a skały groty zastępowano odpowiednio zmiętymi szarymi papierami pakowymi. Wewnątrz grobu składano naturalnych rozmiarów figurkę Chrystusa.
Na zakończenie liturgii Wielkiego Piątku, kiedy już symbolicznie złożono Pana Jezusa do grobu, ustawiano przed nim straże. W rolę strażników wcielali się strażacy z Ochotniczych Straży Pożarnych z terenu naszej parafii. W galowych mundurach pełniliśmy straże, według ustalonego od lat harmonogramu. Rozpoczynała miejscowa Straż Pożarna z Częstoborowic i Podizdebna, która pełniła straż przez całą piątkową noc, aż do pierwszego święcenia pokarmów w Wielką Sobotę, Następnie warty przy Grobie Pańskim obejmowali strażacy z mojej rodzimej jednostki OSP w Rybczewicach, którzy pełnili służbę do sobotniego wieczoru, kiedy to ustępowaliśmy miejsca naszym kolegom z Ochotniczej Straży Pożarnej z Bazaru. Strażacy pełnili warty, aż do uroczystej mszy rezurekcyjnej w Niedzielę Wielkanocną.
W wielką sobotę rano, tradycyjnie święciło się pokarmy. Do koszyczka niesionego do kościoła wkładało się obowiązkowo przygotowane wcześniej przez babcię czy mamę pisanki, wędzoną kiełbasę i wędlinę, chrzan, sól, ciasto. Nie mogło też zabraknąć wielkanocnego baranka – symbolu zmartwychwstania. Koszyki przyozdabiane były zielonymi liśćmi fiołków lub gałązkami bukszpanu. Z takim koszykiem pędziło się jak najraniej do świątyni, gdyż w moim domu przyjęło się uważać moment poświęcenia pokarmu, momentem zakończenia wielkopiątkowego postu. 
Po poświęceniu pokarmów, wówczas kiedy wszedłem już w wiek młodzieńczy, zakładałem wyjściowy mundur strażacki i pędziłem na adorację przy Grobie Pańskim. To był wielki zaszczyt, na który czekało się cały rok. Uroczyście zmieniające się warty trwały ok. 20 -30 min. Stróżówkę mieliśmy na dole, przed murami kościoła, w dawnej salce katechetycznej, przez to za każdym razem trzeba było przy zmianie warty wspiąć się po stromych krytych schodach prowadzących przez dzwonnicę do kościoła.
Do domu wracało się dopiero po wieczornej Mszy Wigilii Paschalnej, przed którą przed kościołem palono ognisko z tarniny, sprawując misterium ognia, a następnie podczas misterium wody święcono wodę, która miała służyć przez cały rok miejscowym parafianom.
Po powrocie do domu następowały ostatnie przygotowania do Uroczystości Zmartwychwstania Pańskiego. Po całodziennej warcie przy Grobie zasypiało się dosyć szybko mając świadomość, że trzeba będzie jutro przed świtem wstać i udać się do kościoła na Mszę Rezurekcyjną. C.D.N.