poniedziałek, 16 listopada 2020

Tam gdzie "jeno Czarci hasają" - czyli wędrówka po Rezerwacie "Czartowe Pole"

 

Rezerwat Czartowe Pole (października 2018) - fot. Tomasz Banach

Dzisiaj wyruszamy na wędrówkę po kolejnym rezerwacie przyrody, jaki odwiedziliśmy podczas naszych październikowych eskapad po Roztoczu. Tym razem, wraz z Anią zabierzemy Was na "Czartowe Pole". Miejsce magiczne, owiane licznymi legendami i zasnute tajemniczością zawsze mnie fascynowało i pobudzało moją wyobraźnię. Miejsce, w którym za każdym razem, kiedy je odwiedzam po moim ciele przebiega dziwny dreszczyk emocji. Dla czego tak właśnie jest nie mam pojęcia. Może to za sprawą legendy, która krąży wśród okolicznych mieszkańców, a którą spisał znawca roztoczańskich opowieści Pan Edward Słoniewski z Zamojskmiego Oddziału PTTK. Pozwolę sobie więc zacząć od zacytowania owej legendy autorstwa Pana Edwarda;

Rzeka Sopot w Rezerwacie Czartowe Pole - fot. Tomasz Banach

"W głębokiej puszczy przy brodzie na Sopocie stała karczma, którą arendował stary Icek. Prowadziła tędy dogodna droga z Zamchu do miasteczka Józefów. Karczma tętniła życiem w każdą niedzielę wieczorem. To okoliczni włościanie jadąc na poniedziałkowy targ do Józefowa od popołudnia w niedzielę gościli się, obiecując zapłatę Żydowi w poniedziałek po udanym handlu. Wracając do domu oddawali dług i do żon wracali z pustą kiesą. Niebiosa wysłuchały próśb stroskanych żon. Pewnego razu w czasie hucznej zabawy w karczmę wypełnioną biesiadnikami strzelił piorun, ziemia zatrząsła się i karczma wraz wieśniakami zapadła się. Od tego czasu okoliczni mieszkańcy z daleka omijali to przeklęte miejsce. Ciemną nocą wracał z wesela skrzypek. Kiedy dotarł w okolicę karczmiska ujrzał palące się ognisko i mnóstwo tajemniczych postaci. Myślał, że bawią się zbóje, bo któż na tym odludziu, w puszczy mógł przebywać. Chciał niepostrzeżenie przejść obok, ale został zauważony i zaproszony do ogniska. W świetle ogniska widać było ogony, kopyta i rogi - na pewno były to diabły, a właściwie czarty. Zjawy kazały grać do tańca skrzypkowi. Ten przestraszony początkowo wzbraniał się, wymawiając się zmęczeniem i jeszcze daleką wędrówką. Jeden z czartów obiecał skrzypkowi zapłatę. Nie było innej już możliwości więc zaczął grać i zabawa taka trwała do świtu. Kiedy zapiał kur, czarty zaczęły rozpływać się w porannej mgle, tylko ostatni czart wziął z ogniska garść żarzących się węgli i wrzucił do skrzypiec, mówiąc - masz zapłatę i znikł. Przestraszony skrzypek myślał, że spalą się skrzypce - ale coś zabrzęczało - w skrzypcach zamiast węgli były dukaty. Tak czarty zapłaciły skrzypkowi za wspaniałą zabawę. Dlatego dolinę Sopotu od Karczmiska do Hamerni nazwano Czartowym Polem. Biada śmiałkowi, który o północy znajdzie się w tym miejscu, gdyż na pewno czeka go spotkanie z puszczańskimi czartami, a może nawet wędrówka do piekła."

Jeden z "Roztoczańskich Czartów" - fot. Anna Siedlikiewicz

Tyle jeżeli chodzi o legendę, która do dzisiaj przekazywana jest z pokolenia na pokolenie, zarówno wśród "tubylców" jak i odwiedzających to miejsce turystów. Ścieżka dydaktyczna, którą postanowiliśmy wędrować, to bardzo często odwiedzany szlak, po którym wędrowałem już nie raz z moimi turystami. Tym razem wyruszymy tam razem. Penetrację rezerwatu rozpoczęliśmy od leśnego parkingu w okolicach wsi Hamernia w gminie Józefów. Pogoda była średnia, zachmurzenie pełne, a z nisko zawieszonych chmur od czasu do czasu popadywała drażniąca mżawka. Nas to jednak nie było w stanie zniechęcić do spaceru. Turystów na szlaku też było niewielu. Widać już bardzo wyraźnie koniec sezonu turystycznego na Roztoczu. A szkoda, bo warto ten region odwiedzić o każdej porze roku.

Pomnik na rezerwacie - fot. Tomasz Banach

Rezerwat "Czartowe Pole"  utworzony został  w 1958 roku. Celem jego powstania była ochrona malowniczego przełomu i doliny rzeki Sopot. Na samym początku ścieżki, oznaczonej kolorem niebieskim, dochodzimy do obelisku wzniesionego w 1931 roku przez żołnierzy Szkoły Podchorążych Sanitarnych, którzy przebywali tutaj na letnich manewrach. Jest to również miejsce pamięci narodowej poświęcone partyzantom walczącym podczas Powstania Zamojskiego z hitlerowcami. W tym właśnie miejscu pierwotnie pochowano legendarnego dowódcę oddziału Gwardii Ludowej Umera Achmołła Atamanowa ps. Miszkę Tatara, który zginął 1 czerwca 1943 roku podczas akcji na niemiecką ekspedycję karną w Józefowie, czy też Hieronima Miąca ps. „Korsarz” – dowódca józefowskiego oddziału ZWZ-AK, który zmarł 5 sierpnia 1943 roku w czasie operacji amputacji ręki. Ranny został w czasie walk w lesie Dębowce. Po łożeniu hołdu w tym historycznym miejscu wyruszyliśmy dalej schodząc w dół do drewnianego mostku na Sopocie.

Wodospady na rzece Sopot - fot. Tomasz Banach

Po przejściu na druga stronę rzeki, po stromych schodach wspięliśmy się zboczem doliny, by dalej kontynuować naszą wędrówkę ścieżką dydaktyczną. Szliśmy teraz wraz z nurtem szumiącego w dole potoku. Tu można się poczuć jak podczas górskich wędrówek. W ten sposób doszliśmy (robiąc krótkie przerwy na foteczki oczywiście) do ruin dawnej papierni ordynackiej znajdującej się dzisiaj na terenie rezerwatu ścisłego. Kamienna budowla, a raczej to co z niej obecnie pozostało, zostało wchłonięte przez otaczającą przyrodę. Jakże musiało wyglądać to miejsce w czasie kiedy papiernia pracowała pełną parą, kiedy panował tutaj gwar pracowników, krzyki poleceń wydawanych przez zarządców. Dzisiaj nawet trudno nam sobie to wszystko wyobrazić. Dzisiaj pozostała zaklęta w przyrodę cisza, mącona jedynie szumem Sopotu, który tak jak przed wiekami, tak i teraz, toczy swe wody pradawną doliną. Jedyne ruiny są świadectwem historii tego miejsca.

Ruiny Ordynackiej Papierni - fot. Tomasz Banach

A już jak przy historii jesteśmy, to warto zatrzymać się na tym temacie przez chwilę. Dawna papiernia należąca do Ordynacji Zamojskiej powstała w XVIII wieku. Był to duży zakład przemysłowy, który w czasach Księstwa Warszawskiego i powstałego w 1815 roku Królestwa Polskiego, Zamoyscy oddali papiernię w dzierżawę przedsiębiorczym Żydom. Papiernia produkowała papier głównie ze szmat, co powodowało to, że miejscowe lasy nie ucierpiały i nie wycięto ich na surowiec do produkcji papieru. Początkowo papier wytwarzany był tutaj ręcznie. na każdym arkuszu znajdował się znak wodny z herbami ordynackimi. Po modernizacji zakładu do napędzania maszyn do produkcji papieru wykorzystywano siłę prądu rzecznego. W okresie świetności produkowano tutaj 80 % całej produkcji papieru wykorzystywanego na potrzeby guberni lubelskiej.

W ruinach papierni - fot. Anna Siedlikiewicz

Bliskość rzeki sprawiała, że papiernia była kilkakrotnie zalewana i podtapiana przez wody Sopotu. Każdorazowo jednak zakład odbudowywano dokonując kolejnych modernizacji.  Ostatecznie zakład zamknięto w roku 1883 kiedy to papiernię strawił pożar. Dodatkowo w tym czasie zaczynała załamywać się koniunktura na produkowany tutaj papier czerpany, wypierany systematycznie przez współcześnie nam znany papier wytwarzany z celulozy. Ruiny papierni są wspaniałym przykładem industrializacji jaka miała miejsce na tym terenie głównie za sprawą sprawnego funkcjonowania jak i mądrego zarządzania Ordynacją Zamojską. To co zostało po prężnej manufakturze sprawnie odbiera człowiekowi na nowo natura, porastając stare kamienne mury.

Leśny trakt na terenie rezerwatu - fot. Tomasz Banach

Nieopodal ruin papierni znajduje się drewniany mostek, którym przeszliśmy na drugą stronę Sopotu. Tuż za przeprawą, skręcając w lewo można zazwyczaj powędrować szlakiem prowadzącym tuż nad wodą w górę rzeki. Kiedy my odwiedzaliśmy to miejsce był jednak nieczynny z przyczyn technicznych. By nie wracać tą samą drogą (czego szczerze bardzo nie lubię) wspięliśmy się stromymi drewnianymi schodami na szczyt doliny potoku, by ze znajdującej się tam polany wyruszyć leśnym duktem w kierunku parkingu od którego rozpoczęliśmy nasze zwiedzanie. Czas wyruszać dalej i pozostawić Czarty w spokoju, by już niczym nie niepokojone mogły swobodnie hasać po Czartowym Polu. 

piątek, 13 listopada 2020

W odwiedzinach u św. Rocha - czyli krótki spacer po krasnobrodzkim rezerwacie.

Kaplica św. Rocha w Krasnobrodzie - fot. Tomasz Banach

Niedzielny, październikowy poranek wstał deszczowy i dżdżysty. Już wcześniej na ten dzień zaplanowaliśmy z Anią wyjazd na Roztocze, a teraz stanął on pod znakiem zapytania. Po chwili wahania postanowiliśmy jednak wyruszyć na spotkanie z przyrodą i przygodą. Cóż znaczy lekki deszczyk dla wprawionego turysty. Zapakowaliśmy się do auta i wyruszyliśmy w drogę. Na pierwszy ogień postanowiłem zabrać Anię do Krasnobrodu, a dokładniej na Rezerwat św. Roch. Bywałem tam już wielokrotnie zarówno indywidualnie, jak i też z wycieczkami, które oprowadzałem, gdyż miejsce to jest dość często odwiedzane przez turystów zwiedzających nasze Kochane Roztocze.  

Ja przed kapliczką - fot. Anna Siedlikiewicz

Krasnobród przywitał nas już tylko lekką mżawką. Pozostawiliśmy nasze autko i przez niewielką łąkę przeszliśmy w kierunku Rezerwatu św. Roch. Jesień zaczynała się mienić wszystkimi kolorami tęczy. Zawsze lubiłem chodzić po leśnych ostępach właśnie o tej porze roku. Rezerwat powstały w 1983 roku położony jest na terenie Krasnobrodzkiego Parku Krajobrazowego i zajmuje powierzchnię 202 ha. Nazwę swoją zawdzięcza niewątpliwie kaplicy św. Rocha, będącej znanym w okolicy miejscem kultu tego właśnie świętego. Sam rezerwat powstał by chronić naturalny starodrzew bukowo - jodłowy, który gęsto porasta miejscowe wzgórza wapienne, poprzecinane licznymi, niezwykle malowniczymi wąwozami.  My udaliśmy się wprost do położonej w jednym z takich wąwozów, tworzących szeroką dolinę, o dość stromych zboczach, Kaplicy św. Rocha. 

Wnętrze Kaplicy św. Rocha - fot. Tomasz Banach

Powstanie kaplicy w Krasnobrodzie datuje się na wiek XVII. Powstała wówczas kiedy na tym terenie panowała dżuma. By ustrzec miejscową ludność przed skutkami zarazy Marysieńka Sobieska nakazała wybudować nad źródełkiem kapliczkę i umieścić w niej obraz św. Rocha. Święty ten jest patronem ludzi chorych na choroby zakaźne. W dobie szalejącego na świecie Covidu, miejsce do odwiedzin i modlitwy jak najbardziej wskazane. Miejsce zaczęło słynąć z wielu łask jakich doznawali tutaj, licznie odwiedzający to miejsce pielgrzymi, którzy modlili się i modlą nadal o ocalenie od zarazy. Wokół tego miejsca zaczęło krążyć wiele legend i przekazów ludowych. Wierzono w magiczne właściwości wody ze znajdującego się opodal kapliczki źródełka wody (obecnie niestety całkowicie suchego), czy też w to, że przejście kilka razy, na kolanach, schodami dookoła kapliczki może uzdrowić z chorób, a także przynieść szczęście w życiu doczesnym. Stara, dawna kaplica św. Rocha znajdująca się w tym miejscu została zniszczona przez przewrócone drzewo. Ta, którą oglądamy dzisiaj powstała w roku 1943. Powstała w stylu nawiązującym do zakopiańskiego.

Widok na kaplicę św. Rocha z otaczających go wzniesień - fot. Tomasz Banach

Wspięliśmy się schodami (co prawda nie na kolanach) wspominanymi wcześniej schodami i postanowiliśmy obejść kapliczkę dookoła. Widok zapierał dech w piersiach. Tutaj na "szczycie", można kontynuować wędrówkę liczącą blisko 6km ścieżką dydaktyczną. My tę atrakcję postanowiliśmy pozostawić sobie na inną okazję. Pogoda niezbyt sprzyjała długim, leśnym eskapadom, a my z Ania mieliśmy w planach odwiedzenie jeszcze kilku ciekawych miejsc na Roztoczu, mając jednocześnie cichą nadzieję w sercach, że pogoda się nieco poprawi i nam nie pokrzyżuje ambitnych, turystycznych planów. Wróciliśmy więc do auta i wyruszyliśmy na dalszą eksplorację Roztoczańskiej Krainy. Miejsce z całego serca polecam. Warto zatrzymać się tutaj na chwilę i wdychając czyste powietrze, wsłuchać się w szum drzew... Modląc się o to by już żadna zaraza nam nigdy nie zagroziła, a obecna przeszła już tylko do historii. 

wtorek, 10 listopada 2020

Stuknęła nam "Piąteczka" - czyli "drewniana" rocznica założenia bloga.

Nad Stawami Echo w Roztoczańskim Parku Narodowym - fot. Anna Siedlikiewicz

 W ostatnich dniach minęło 5 lat od czasu kiedy po raz pierwszy spotkałem się z Wami na łamach mojego osobistego bloga "Turystyka, Pasja, Przygoda". W moim pierwszym wpisie napisałem o misji mojego bloga w ten o to sposób: "Chciałbym w tym miejscu dzielić się z Wami relacjami z moich wycieczek, wydarzeń w których biorę udział, informacjami i zdjęciami z miejsc które odwiedzam. W swoich wpisach będę poruszał zarówno tematy bieżące jak również będę powracał do historii ze „starych, dobrych czasów”. Mam nadzieję, że Wam się spodoba! Jak pisał Edward Stachura „Wędrówką życie jest człowieka” – zapraszam więc do wspólnej wędrówki." Myślę, że chociaż w części, udało mi się ten cel osiągnąć. Oczywiście nie w pełni, bo to moje pisanie jest dosyć niesystematyczne i nieco chaotyczne i nie o wszystkim udało mi się tutaj napisać, ale to tylko przez to, że jak zwykle czasami brakuje mi czasu. Widać to głównie w ścisłym sezonie turystycznym, kiedy to jestem miej aktywny "blogowo".

Roztoczański Park Narodowy - fot. Anna Siedlikiewicz

Teraz troszkę podsumowań. Przez te pięć opublikowałem na blogu 182 wpisy o bardzo różnej tematyce. Niektóre cieszyły się dużym zainteresowaniem ze strony czytelników inne nieco mniejszym, ale za wszystkie "odwiedziny" i wszelkie miłe słowa bardzo Wam Serdecznie Kochani dziękuję. Przez to pięciolecie stuknęło mi blisko 83 000 wyświetleń. Może to nie jest zbyt imponująca liczba, ale mnie ona bardzo cieszy i motywuje do dalszego dzielenia się z Wami moimi przeżyciami, wspomnieniami, planami na przyszłość. W końcu jestem tylko amatorem, a nie profesjonalnym "blogerem" i piszę również po to by w wolnych chwilach wracać wspomnieniami do miejsc, wydarzeń, ludzi... blog traktuję również jako pewnego rodzaju pamiętnik.

Na rozstajnych drogach - fot. Tomasz Banach

Zapytacie jakie mam plany na przyszłość? Na pewno będę się starał nadal robić to co kocham, a mianowicie pracować dalej jako przewodnik turystyczny, dalej zwiedzać, dalej dzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami, doświadczeniami. marzę o tym by zebrać grupę ludzi, którzy tak jak ja połknęli bakcyla turystyki pieszej, rowerowej, kajakowej, by wspólnie wędrować po drogach i bezdrożach nie tylko naszego pięknego regionu lubelskiego. Zaczątek już mam. Teraz większość wycieczek odbywamy razem z moją Anną. mam nadzieję, że na dobre zarażę ją turystyką, bo jest jeszcze tyle wspaniałych miejsc które chciałbym zobaczyć z Anią właśnie. Wierzę, że się uda!

Tymczasem zapraszam do śledzenia kolejnych wpisów na moim blogu i do tego by polecić go swoim znajomym. Zapraszam również na wspólne wycieczki po Zamościu i Roztoczu. Pandemia przecież kiedyś musi się skończyć, a wówczas z nową energią wyruszymy razem odkrywać nieznane.

Pozdrawiam
Wasz Przewodnik Tomasz

środa, 4 listopada 2020

W poszukiwaniu "Jelenia" - czyli wędrówka do największego wodospadu na Roztoczu

Nad wodospadem - fot. Anna Siedlikiewicz

Dzisiaj zabiorę Was do największego roztoczańskiego wodospadu na rzece Jeleń. Nie jest to może Niagara, ale ma swój niepowtarzalny urok przez co szlak, którym dzisiaj powędrujemy jest bardzo często wybierany przez turystów lubiących piesze, leśne wędrówki. Trasa, którą spacerowaliśmy z Anią, pewnej październikowej niedzieli, jest ściśle związana z moim opisem wędrowania przez Rezerwat "Nad Tanwią", który znajdziecie TUTAJ

Na żółtym szlaku - fot. Tomasz Banach

By zobaczyć jednocześnie "Szumy na Tanwi", jak i wodospad na potoku Jeleń, wyruszyliśmy z parkingu w Rebizantach i ścieżką dydaktyczną "Nad Tanwią" dotarliśmy do miejsca, gdzie łączy się ona z żółtym szlakiem prowadzącym do Suśca. W tym właśnie miejscu skręciliśmy w prawo i trzymając się żółtych znaków powędrowaliśmy leśnym duktem w kierunku wodospadu. To bardzo przyjemny spacer wśród pachnącego igliwiem drzew i tą właśnie wonią i pięknymi widokami upajaliśmy się w drodze. Na szlaku było praktycznie pusto o tej porze roku. Spotykaliśmy jedynie pojedyncze, rodzinne grupy, które tak jak my wybrały tej niedzieli aktywną formę spędzenia wolnego czasu. Warto się tu wybrać o każdej porze roku, bo jest... po prostu bajecznie. Po ok. pół godzinnym marszu i przejściu 1,5 km dotarliśmy do pierwszego z celu naszej wędrówki, czyli wodospadu Jeleń.

Roztoczańska "Niagara" - fot. Tomasz Banach

Wodospad swoją nazwę zawdzięcza strudze Jeleń, na której się znajduje. Przebiega ona granicą pomiędzy Roztoczem Środkowym, a Równiną Biłgorajską i jest prawym dopływem rzeki Tanew. Swój początek bierze ze zbiornika wodnego, nieco szumnie zwanego "Morskim Okiem". To właśnie w środkowym odcinku jego nurtu usytuowany jest największy wodospad w strefie krawędziowej Roztocza - chroniony jako pomnik przyrody. Wysokość tego progu skalnego to 1,52 metra, a szerokość sięga ponad 9 metrów. na chwilę zatrzymaliśmy się w tym miejscu wsłuchując w szum wodospadu.

Na rozstaju dróg... - fot. Anna Siedlikiewicz

Trzeba było jednak ruszać w dalszą drogę. Chwila zastanowienia, którą drogę wybrać przy drogowskazie usytuowanym przy Jeleniu i decyzja podjęta. Dalej wyruszamy niebieskim szlakiem prowadzącym wzdłuż potoku. Nadmienię w tym miejscu tylko to, że do wodospadu również można dostać się inna drogą, a mianowicie rozpoczynając wędrówkę przy stacji PKP w Suścu i podążając niebieskim szlakiem przez 3 km. Tę trasę zostawimy sobie na inną okazje, gdyż zapewne wrócimy tu jeszcze nie raz podczas naszej eksploracji Roztocza.

Iście górski krajobraz na Roztoczu - fot. Tomasz Banach

Wyruszyliśmy dalej wraz z nurtem Jelenia. Początkowo szliśmy przy samym potoku, by następnie wspiąć się na dość stromą skarpę doliny. Jeleń toczy swe wody krętą i wąską doliną, o bardzo stromych zboczach. Krajobraz jest typowy dla doliny, jakie możemy spotkać przy górskich potokach. W okolicach tego miejsca mijamy jeszcze kilka mniejszych progów skalnych tworzących miniwodospady. Na dość płaskiej równinie napotykamy na tablicę informacyjną, mówiącą o tym, że "droga jest niebezpieczna i Nadleśnictwo nie ponosi odpowiedzialności za ewentualne wypadki".  Nas ta informacja bynajmniej nie odstraszyła, a nawet jeszcze bardziej zachęciła do dalszej wędrówki. Mogłoby się wydawać, że takie ostrzeżenie w tym miejscu, jest niczym nie uzasadnione, ale o jego zasadności przekonaliśmy się dopiero po przejściu kolejnego odcinka trasy. 

 Zejście do mostku na Jeleniu - fot. Tomasz Banach

Tutaj czekało na nas dość strome, piaszczyste zejście do drewnianego mostku na Jeleniu. Na szczęście wystające z podłoża korzenie układały się w naturalne "poręcze", które z znacznym stopniu ułatwiły nam zejście. Przekroczyliśmy potok, by po drugiej jego stronie oddać się wspinaczce na stromy stok doliny Jelenia. Z podziwem spoglądałem nie tylko na Anię, która dzielnie znosiła trudy wędrówki, ale i na biegacza, który susami zostawił nas daleko za sobą. Przypomniały mi się czasy kiedy i ja tak pędziłem przemierzając bieszczadzkie... i nie tylko zresztą bieszczadzkie szlaki. Dalsza wędrówka była już o wiele mniej wymagająca. Ruszyliśmy więc dziarsko przed siebie leśnym szlakiem. Oddaliliśmy się nieco od samej doliny Jelenia, by napawać się urokiem lasów pogranicza Roztocza i Puszczy Solskiej. 

Miejsce ujścia Jelenia do Tanwi - fot. Tomasz Banach

Trzymając się wciąż niebieskich znaków szlaku pieszego doszliśmy do miejsca, gdzie wody Jelenia mieszają się z wodami Tanwi. Tutaj niego odbiliśmy w prawo, by trzymając się czarnego szlaku wspiąć się na położone 246 m n.p.m. wzniesienie zwane Kościółkiem lub Zamczyskiem. Jak możemy dowiedzieć się z ustawionych tutaj tablic, archeolodzy podczas prowadzonych badań, odkryli tutaj pozostałości grodziska, które było zamieszkałe przez osadników na przełomie VIII i IX wieku, natomiast sam gród datowany jest na XII - XIII wiek. Grodzisko, rozłożone na powierzchni 1,5 ha było wykorzystywane raczej czasowo jako schronienie w czasie najazdów wrogich wojsk na te tereny.  

Tablice informacyjne - fot. Tomasz Banach

Krąży również legenda mówiąca jakoby mieścić się tu miał zamek rycerza Gołdapa, ale posłuchajcie sami... "Dawno, dawno temu żył rycerz Gołdap. Przybywszy na piękne, dziewicze tereny obecnego Roztocza, postanowił wraz z ukochaną osiedlić się na nich. I tak powstał na wzgórzu potężny gmach zamku, otoczony grodziskiem. Lata mijały, aż na świat przyszła córka rycerza - piękna dziewczynka którą nazwano Tanewa. Wyrosła ona na bardzo urodziwą młodą damę. Niestety nastał czas najazdów i Tatarzy łupiąc i mordując, napadli również na zamek Gołdapa. Los chciał, że rycerz przebywał wtenczas poza zamkiem i choć broniono go z zaciekłością, został on przejęty przez łupieżców i sztuką podstępu spalony. Duma i odważna Tanewa wybrała śmierć zamiast hańby i rzuciła się z wysokiej wieży. Rozpacz jej ojca, kiedy powrócił do domu była tak wielka, że zburzył on zamek i wybrał żywot w samotni. Jako że w każdej legendzie jest ziarnko prawdy, również w tej opowieści musiało się ono zawierać. Dawniej wzgórze nazywano bowiem GOŁDA, a rzeka po dziś dzień nazywa się Tanew...". (źródło legendy: www.magiczneroztocze.pl)

Miejsca pamięci na wzgórzu Kościółek - fot. Tomasz Banach

Legendy legendami, ale czas wrócić do faktów historycznych. A te mówią o tym, że w XVIII wieku na terenie grodziska istniała duża cerkiew greckokatolicka pod wezwaniem św. Bazylego. Przy świątyni znajdował się również cmentarz grzebalny. W kolejnych latach odremontowaną cerkiew przemianowano na kościół rzymskokatolicki. W związku z niewielkim zaludnieniem tych terenów świątynia jednak pustoszała, by ostatecznie zostać rozebraną w 1796 roku, jej wyposażenie zostało przeniesione do kościoła w niedalekim Suścu. W czasie II wojny światowej miejsce to  stanowiło schronienie dla partyzantów, którzy okopywali tu zamaskowane ziemianki. Ich walkę obronną z okupantem upamiętniają stojące tam krzyże: drewniany i kamienny oraz pomnik. 

Widok z mostku na Tanwi - fot. Tomasz Banach

Zeszliśmy z wzniesienia, by powrócić na niebieski szlak, którym podążyliśmy w dalszą drogę w kierunku dawnej tamy na Tanwi, gdzie zaplanowaliśmy krótki postój. Szliśmy teraz leśną drogą wzdłuż wijącej się w dole licznymi meandrami Królowej tutejszych rzek. W myślach próbowałem sobie wyobrazić, to miejsce przed wiekami. Dzisiaj dzikie i skryte w leśnej głuszy, kiedyś tętniło życiem i gwarem grodziska... W uszach słyszałem cerkiewne śpiewy modlących się w cerkwi Bazylianów, a w powietrzu czułem woń kadzidła. Cóż pozostało po tamtych czasach... Niewiele. Jedynie pamięć i kilka pomników. Dzisiaj zaglądają tutaj jedynie leśnicy, przyrodnicy, czy też turyści pragnący obcować z dziką przyrodą. Polecam to miejsce wszystkim, którzy pragną aktywnie spędzić czas... A o tym co działo się podczas naszej wędrówki później i jak dotarliśmy z Anią na parking, gdzie zostawiliśmy auto przeczytacie TUTAJ Zapraszam Serdecznie do lektury i wspólnych wędrówek. 


poniedziałek, 2 listopada 2020

Dzień Zaduszny... Czas zadumy, refleksji, zastanowienia nad przemijaniem, śmiercią, wiecznością...

Rzeźba Anioła na cmentarzu parafialnym w Częstoborowicach (2013)

Drugi dzień listopada, to czas w którym szczególnie wspominamy tych, których nie ma już wśród nas... Naszych bliskich, krewnych, przyjaciół... Ludzi, którzy odgrywali i nadal w pewien sposób odgrywają ważne role w naszym życiu... Osoby, które kształtowały nasze poglądy, postawy życiowe... Dzisiaj możemy im podziękować za to wszystko... A jednocześnie jest to dzień, w którym każdy z nas powinien głębiej zastanowić się nad tym co sam pozostawi po sobie kiedy odejdzie... Jak będzie wspominany przez znajomych, rodzinę, tych którzy tu pozostaną... Bo tyle żyje człowiek na tym świecie co trwa pamięć o nim...

Ja w tym dniu szczególnie otaczam pamięcią o moich bliskich... W tym roku w Święto Zmarłych nie dane nam było odwiedzić ich grobów, ale to też nie do końca tylko o odwiedziny chodzi... czasami wystarczy ciche wspomnienie, modlitwa, czy w samotności uroniona łza... Wspominam dzisiaj w szczególny sposób tych wszystkich, którzy odeszli w ostatnim roku. Kilku znajomych, przyjaciół wędruje już dzisiaj po "niebieskich szlakach", a jeszcze tak nie dawno razem pozdrawialiśmy się w czasie spotkań, na turystycznych "eskapadach", czy zasiadaliśmy przy wspólnym ogniu... Cześć ich pamięci! Na zawsze pozostaniecie w moim sercu!

Spoczywajcie w Pokoju! Wieczny odpoczynek racz Wam dać Panie! 

niedziela, 1 listopada 2020

Pamiętajmy o naszym wspólnym dziedzictwie jakim są cmentarze

Ja podczas kwesty w 2016 roku

Od kilku lat pierwszy listopada kojarzył mi się nie tylko z dniem Wszystkich Świętych i wizytami na grobach bliskich zmarłych, ale również z cmentarną kwestą na rzecz ratowania zabytków cmentarnych. W tym roku ze względu na pandemię Covid - 19 będzie nieco inaczej. 
Ale troszkę wspomnień i historii.. Wszystko rozpoczęło się jeszcze w czasie kiedy mieszkałem w Lublinie. Który, to był rok? W tej chwili trudno mi sobie to przypomnieć w tej chwili. Wówczas to poznałem pana Stanisława Santarka, Przewodniczącego Społecznego Komitetu Odnowy Zabytków Lublina. Postanowiłem się przyłączyć, do prowadzonej przez Komitet zbiórki. Kwestowałem wówczas na cmentarzach przy ul. Lipowej.  Było to dla mnie, szarego przewodnika turystycznego ogromne wyróżnienie, gdyż wśród kwestujących byli znani przedstawiciele władz, ludzie kultury, ludzie, których znałem w dużej mierze jedynie z mediów. A cel zbiórki, jak najbardziej szczytny. Cmentarny przy Lipowej w Lublinie, to najbardziej znany zespół cmentarny we wschodniej Polsce. Jego założenie  datowane jest na rok 1794. Ma on wielonarodowy i wielowyznaniowy charakter, można na nim zobaczyć wiele nagrobków będących cennymi dziełami sztuki rzeźbiarskiej. A więc i potrzeby związane z renowacją zabytków cmentarnych ogromne. Cieszę się, że mogłem i ja dołożyć swoją skromną cegiełkę do tego by ocalić zabytki cmentarne dla potomnych.


Kiedy przeprowadziłem się do Zamościa również postanowiłem włączyć się kwestowanie. Tym razem na cmentarzu parafialnym przy ul. Peowiaków. Tu kwestowaliśmy corocznie z członkami naszego Stowarzyszenia Turystyka z Pasją nieprzerwanie, aż do roku ubiegłego. W tym roku miało być podobnie. Niestety pandemia pokrzyżowała nasze plany. Zbiórki do puszek w tym roku nie będzie. Decyzją rządu cmentarze w te dni są zamknięte dla odwiedzających. Zbiórka, dzięki zaangażowaniu Społecznego Komitetu Odnowy Cmentarza Parafialnego w Zamościu przybrała nieco inną, bezpieczną formę. Można wpłacać pieniądze na konto Komitetu podane na plakacie informacyjnym. Zachęcam Wszystkich, którzy mogą w ten trudny czas, do tego by wesprzeć tę jakże ważną i pożyteczną inicjatywę. 


Trzecia już kwesta odbędzie się również na cmentarzu w Częstoborowicach w mojej rodzinnej parafii. bardzo długo zastanawiałem się jak ruszyć temat ratowania pięknych zabytków cmentarnych na tej nekropoli. Na szczęście znaleźli się wspaniali ludzie, pasjonaci ze Stowarzyszenia Wspierania Aktywności Lokalnej Gminy Rybczewice, którzy podjęli się trudu zorganizowania zbiórki i ochrony zabytków cmentarnych. W tym roku zbiórka w Częstoborowicach także przeniosła się do internetu. Datki można wpłacać przez portal zrzutka.pl Więcej informacji na temat zbiórki dowiecie się klikając TUTAJ Polecam Wszystkim!
Nie zapominajmy o naszej wspaniałej historii, której jednym z elementów są właśnie cmentarze. Pamiętajmy o tym, że wcześniej czy później i my spoczniemy na nich. Szanujmy naszą kulturę, nasze niepowtarzalne dziedzictwo. Także to zamknięte w zabytkach cmentarnych.

wtorek, 27 października 2020

Wsłuchani w "szum" natury - czyli spacer po Rezerwacie nad Tanwią

Rezerwat nad Tanwią - Jesień 2020 - fot. Tomasz Banach

Korzystając z w miarę ładnej jesiennej aury, postanowiliśmy z Anną wyruszyć na szlaki piesze Roztocza. Na pierwszy ogień poszedł bardzo często uczęszczany przez miłośników pieszych wędrówek szlak "Szumów" w Rezerwacie nad Tanwią. Zawsze fascynowało mnie to miejsce. Pierwszy raz odwiedziłem go lata temu, kiedy to zaczynałem swoją przygodę z eksploracją Roztocza. Teraz wracam tam, by wsłuchać się w szum wodospadów tak często jak tylko mogę. Zarówno z moimi turystami jak i indywidualnie. 

Szumi, szumi woda - fot. Tomasz Banach

Zanim przejdę do opisu samego naszego wędrowania warto wspomnieć w kilku słowach o samym rezerwacie. Powstał on w 1958 roku na powierzchni ok. 41 ha. Celem utworzenia, położonego na terenie gminy Susiec rezerwatu, jest ochrona najpiękniejszych i najciekawszych fragmentów rzeki Tanew i Jeleń obejmujących skupisko niewielkich wodospadów. Wśród meandrów Tanwi na odcinku ok 400 metrów możemy wsłuchać się w szum 24 progów skalnych, nazywanych właśnie... szumami. Ich cechą charakterystyczną jest regularne położenie w ukośnie w stosunku do koryta rzeki. Po rezerwacie przeprowadzono dobrze oznakowaną i opisana ścieżkę dydaktyczną, przechodząc którą zobaczymy nie tylko najpiękniejszy przełom Tanwi, ale także bardzo ciekawą szatę roślinną. Tyle informacji o rezerwacie... czas wyruszyć w drogę. 

Obcując z dzika przyrodą - fot. Tomasz Banach

Rezerwat nad Tanwią, to tylko jedna atrakcji jakie tego dnia udało nam się odwiedzić na Roztoczu. Nasze wędrowanie rozpoczęliśmy od parkingu, który o tak wczesnej porze świecił jeszcze całkowitą pustką. W ścisłym sezonie turystycznym to widok bardzo rzadki. Był to znak, że na szlaku nie będzie zbyt tłoczno i spokojnie będziemy mogli wsłuchać się w szum wodospadów. Ruszyliśmy więc ścieżką dydaktyczną "Nad Tanwią" przekraczając rzekę przez urokliwy drewniany mostek. Po drugiej stronie przeszliśmy przez rozległą łąkę, oddalając się nieco od samego nurtu rzeki, by powrócić na jej brzeg po kilku minutach marszu. Tutaj ścieżka się rozdziela umożliwiając wędrówkę zarówno jednym jak i drugim brzegiem Tanwi. My wybraliśmy przejście prawym brzegiem. W tym celu przeszliśmy mostkiem na drugą stronę, udając się wraz z nurtem wąską ścieżką tuż przy ogrodzeniu prywatnej posesji. Tuż za nią znaleźliśmy się na kolejnym rozstaju szlaków. W tym właśnie miejscu postanowiliśmy oddalić się nieco od rzeki i przejść pod najwyższy wodospad na rezerwacie znajdujący się na potoku Jeleń. O tym przejściu przeczytacie już niebawem na moim blogu, gdyż jest to również bardzo atrakcyjne miejsce, które chciałbym Wam polecić... Ale na to trzeba będzie chwileczkę poczekać... Cierpliwości! 

Pozostałości tamy na Tanwi - fot. Tomasz Banach

Na szlak Szumów na Tanwi wróciliśmy po dość długim spacerze żółtym, a następnie niebieskim szlakiem wzdłuż Jelenia i Tanwi, by zatrzymać się w okolicach dawnej tamy przy nieistniejącej stanicy harcerskiej im. Józefa Piłsudskiego zwanej od nazwiska inicjatora jej budowy, Brunona Olbrychta - "Olbrychtówką". Stanica powstawała od 1936 roku w okolicy rezerwatu i miejsca w którym w 1901 roku granicę między Królestwem Polskim, a Galicją przekroczył Józef Piłsudski. Grunt pod budowę harcerskiej ostoi, jak i drewno na jej budowę ofiarował XV Ordynat Maurycy Zamoyski. Dla wygody i komfortu odwiedzających stanicę na rzece wybudowano również tamę, dzięki czemu powstał niewielki zalew, w którym wypoczywający tutaj harcerze mogli zażywać kąpieli. Drewniany budynek został jednak spalony przez żołnierzy niemieckich we wrześniu 1939 roku. Przy tamie znajduje się również krzyż upamiętniający poległego 17 września 1939 roku Władysława Skrobana - administratora stanicy.

Czas na przekąskę w podróży - fot. Tomasz Banach

To właśnie na pozostałościach dawnej tamy postanowiliśmy zrobić sobie krótki odpoczynek i posilić się małym "co nie co". Często wybieram to miejsce na chwilę wytchnienia maszerując tym szlakiem z moimi turystami. Jedzonko nigdzie tak dobrze nie smakuje jak na świeżym roztoczańskim powietrzu. A i pora na przekąskę była już odpowiednia. Posiłek i kubek ciepłej kawy czy herbaty dał nam siłę do dalszego wędrowania. Wyruszyliśmy więc w dalszą drogę Szlakiem Szumów na Tanwi.

Ania przy "Źródełku Miłości" - fot. Tomasz Banach

Tym razem wędrowaliśmy w górę rzeki. Po drodze minęliśmy kolejny drewniany mostek, którym można przekroczyć rzekę. Ja najczęściej wybieram tę stronę rzeki wracając w kierunku parkingu, gdyż idąc pod prąd wszystkie progi skalne mamy przed sobą, co ułatwia zarówno ich podziwianie jak i fotografowanie. Zatrzymaliśmy się ponownie na zielonej polanie, skąd schodząc w kierunku koryta rzeki, można zaczerpnąć wody z ocembrowanego "Źródełka Miłości". Jak czytamy na ustawionej nieopodal źródełka tablicy informacyjnej, wiążą się z tym miejscem popularne roztoczańskie legendy: "Jeżeli chłopak z dziewczyną w słoneczny poranek lub księżycową wiosenną noc, napiją się wody ze źródełka, to zakochają się w sobie wzajemnie, a ich miłość będzie trwała do końca życia". Inna legenda mówi, że "Wypicie wody z tego źródełka gwarantuje spełnienie marzeń". Na pewno warto spróbować! Z polany, wchodząc po drewnianych schodach, można również zboczyć na chwilę ze szlaku, by odwiedzić równie legendarny jak źródełko sklepik "U Gargamela" . Tutaj w sezonie turystycznym można chwilę odpocząć, posilić się ciepłym posiłkiem popijanym zimnym piwkiem (najlepiej z lokalnego Browaru Zwierzyniec), lub schłodzić się nieco włoskimi lodami. Tutaj także można zakupić roztoczańskie pamiątki.

Ścieżka "Nad Tanwią" - fot. Tomasz Banach

Ruszamy dalej w górę rzeki mając przed sobą skośnie przecinające koryto rzeki progi skalne, które od wieków szumiały i szumią nadal miejscowym mieszkańcom. Powstały one w wyniku ruchów tektonicznych w trakcie fałdowania Karpat. Tędy przebiega (i jest to jedyne miejsce w Polsce, gdzie jest to wyraźnie widoczne) granica geologiczna dzieląca Europę Zachodnią – fałdową od Europy Wschodniej – płytowe. My wsłuchujemy się w szum wodospadów i mimo tego, że właśnie zaczęła siąpić niewielka mżawka, upajamy się pięknymi widokami, podążając wąskimi ścieżkami i kładkami biegnącymi przy samym nurcie Tanwi. Zbocza lessowej doliny rzeki opadają w tym miejscu dosyć stromo i kiedy szlak jest rozmoknięty trzeba uważać na to by nie zaliczyć wpadki do wody. Można by w ten sposób podzielić losy legendarnej Tanewy, córki Gołdapa - dzielnego kasztelana grodu założonego w widłach Tanwi i Jelenia, która to chcąc uniknąć niewoli tatarskiej rzuciła się w toń rzeki, która od jej imienia od tego czasu Tanwią zwano. O Tanewie i etymologii nazwy rzeki krążą do dzisiaj jeszcze inne podania, o których możecie posłuchać wybierając się ze mną na wycieczkę w te urokliwe strony. Zapraszam Serdecznie!

Ostanie progi skalne na naszej trasie - fot. Tomasz Banach

Szkoda, że nie da się we wpisie oddać zapachów lasu pomieszanego z otaczającą nas odświeżającą wilgotnością unoszącą się w powietrzu. Jest to prawdziwy raj, który możemy poczuć wszystkimi zmysłami. Upojeni przyrodą docieramy do mostku przez, który przechodziliśmy idąc wcześniej w dół rzeki. teraz pozostajemy nadal po tej samej stronie, by po raz kolejny przejść rozległą łąką i na chwilę oddalić się od nurtu rzeki. Kolejny mostek również pozostawiamy po swojej lewej stronie, by przejść ostatnim odcinkiem w kierunku drogowego mostu na Tanwi. Jest to według mnie jeden z najwspanialszych odcinków tego szlaku. oddalone od siebie o kilkadziesiąt metrów wodospady, sprawiają, że widok zapiera dech w piersiach. W ten właśnie sposób dochodzimy do wspomnianego wyżej mostu. Po dwu jego stronach ustawiono repliki budek granicznych i szlabanów, by upamiętnić fakt, że Tanew na tym odcinku, po Kongresie Wiedeńskim z 1815 roku była rzeką graniczną pomiędzy zaborem rosyjskim (Królestwem Polskim), a zaborem austriackim (Galicją). Gdybyśmy wybrali się na wędrówkę tym szlakiem nieco ponad sto lat temu byłaby to wycieczka... zagraniczna.

Wiata przy parkingu - jesień 2018 - fot. Tomasz Banach

Przechodzimy na drugą stronę mostu, by znaleźć się ponownie na parkingu, z którego rozpoczęliśmy naszą wędrówkę. Przy parkingu znajduje się wiata, pod którą można odpocząć po trudach podróży. Dla tych, którzy nie zdążyli nabyć pamiątek (w sezonie turystycznym) można się w nie zaopatrzyć w usytułowanym tutaj sklepiku. Pokrzepić się można również pysznymi goframi serwowanymi w tym właśnie miejscu. Tutaj kończymy nasz spacer przez Rezerwat "Nad Tanwią". Polecam szczególnie to miejsce docenione przez czytelników w plebiscycie „Rzeczypospolitej”, którzy zaliczyli je w 2008 r. do „7 Cudów Polskiej Natury”, a w 2016 r. w konkursie miesięcznika National Geographic Traveler na „7 Nowych Cudów Polski” otrzymało tytuł laureata. Na pewno jeszcze nie raz... ani nawet nie dwa będziemy wracać by wsłuchać się w szum Tanwi do czego i Was zachęcam. teraz czas wyruszyć dalej. A gdzie? O tym przeczytacie na pewno w kolejnych wpisach na moim blogu. Zapraszam do lektury!


wtorek, 20 października 2020

„Pięknie i słodko umrzeć za ojczyznę” - w rocznicę śmierci Hetmana i Kanclerza Wielkiego Koronnego Stanisława Żółkiewskiego

W kolegiacie w Żółkwi
Cytat w tytule dzisiejszego artykułu gościły często na ustach Wielkiego Bohatera Narodowego, jakim był i jest niewątpliwie Stanisław Żółkiewski - Hetman Wielki Koronny, Kanclerz Wielki Koronny, pogromca Moskwy, zdobywca Kremla.
Wraz z pracownikami Biura Turystycznego Quand, członkami Fundacji Banici Zamojscy oraz zaproszonymi gośćmi, 6 października - przeddzień rocznicy bohaterskiej śmierci Stanisława Żółkiewskiego -  miałem wielki zaszczyt i niewątpliwą przyjemność pokłonić się nad Jego grobem w kolegiacie pw. św. Wawrzyńca w Żółkwi w której spoczęły jego szczątki po bohaterskiej śmierci w bitwie pod Cecorą.
Jak czytamy w opracowaniu dotyczącym osoby Hetmana: "Ród Żółkiewski wywodził się z Rusi, ale szybko się spolonizował. Ojciec Stanisława był wojewodą ruskim. On sam przyszedł na świat w 1547 roku w Turynce. Wpływy ojca wprowadziły go w krąg Jana Zamoyskiego co pomogło mu zostać sekretarzem króla Stefana Batorego. ten protektorat skutecznie przyspieszył karierę ambitnego szlachcica. na ten okres przypada też rysa na nieskazitelnym niemal wizerunku bohatera - współcześni ganili go za współudział w straceni Samuela Zborowskiego. Staranne wykształcenie, doświadczenie kancelaryjne i znajomość kilku języków czyniły z Żółkiewskiego idealnego pretendenta do służby dyplomatycznej. Żółkiewski podążył jednak inną drogą... Wybrał wojaczkę na chwałę swoją i Przeświętej Rzeczpospolitej. 
Przy sarkofagu Stanisława Żółkiewskiego
Walczył przeciwko zbuntowanym gdańszczanom, przeciwko cesarzowi Maksymilianowi , w Inflantach, przeciwko pułkom moskiewskim, watahom tatarskim, wojskom tureckim. W 1596 roku stłumił kozacko - chłopskie powstanie Semena Nalewajki. W 1609 stanął na czele wyprawy na Moskwę. To w czasie tej kampanii miał miejsce najbardziej spektakularny sukces Żółkiewskiego - niewiele ponad trzy tysiące kierowanych przez niego żołnierzy rozbiło pod Kłuszynem dziesięciokrotnie liczniejsze wojska moskiewskie. Zwycięstwo otworzyło hetmanowi drogę do Moskwy, którą zajął jako pierwszy Europejczyk w historii. Dzięki pertraktacjom Żółkiewskiego bojarzy obrali carem polskiego królewicza Władysława IV. Był to ogromny sukces wojskowy jak i dyplomatyczny Rzeczypospolitej - jednego z najpotężniejszych państw ówczesnej Europy. 
Chwila skupienia w żółkiewskiej krypcie
Żółkiewski całe życie igrał ze śmiercią. Ta dopadła go 7 października 1620 roku na cecorskiej ziemi. Hetman zginął tak żył - na polu bitwy. Wiedział dokładnie, że w roku 1621 rzuci się na Rzeczpospolitą sam sułtan turecki, a tymczasem granica nie jest dostatecznie osłonięta. Żołkiewski postanowił wyprzedzić działania tureckie. Wyprawa jednak nie była dostatecznie przygotowana od strony militarnej. Hetman zginął w czasie odwrotu wojsk polskich. jego głowę zatknięto na pikę i zawieziono sułtanowi. Dopiero dwa lata później udało się wdowie po Żółkiewskim wykupić szczątki męża, które spoczęły w żółkiewskiej kolegiacie. Na grobie Żółkiewskiego umieszczona została inskrypcja zaczerpnięta z "Eneidy" - "Powstanie kiedyś z kości naszych mściciel". Napis okazał się proroczy. hetmana pomścił jego prawnuk król Jan III Sobieski podczas słynnej Viktorii Wiedeńskiej.  
Magistrat w Żółkwi
Jeszcze raz dziękuję p. Andrzejowi Kudlickiemu z Biura Turystycznego Quand za możliwość uczestnictwa w tej jakże doniosłej chwili, którą ciekawą oracją uświetnił Ryszard Jan Czarnowski, przewodnik, grafik znawca kresów, autor licznych publikacji w tym przewodników, po dawnych kresach Rzeczpospolitej. Podczas pobytu, był również czas na krótkie "epidemiczne" zwiedzanie Żółkwi i na spotkanie integracyjne, podczas którego mogliśmy podyskutować i zgłębić swoją wiedzę na temat Stanisława Żółkiewskiego jak i pięknej Ziemi Żółkiewskiej w obwodzie Lwowskim. Ta wizyta na pewno na długo pozostanie w mojej pamięci... Byliśmy w grupie nielicznych, którzy w rocznicę śmierci Hetmana i Kanclerza Wielkiego Koronnego nawiedzili miejsce jego wiecznego spoczynku. Oficjalne uroczystości związane z rocznicą śmierci Żółkiewskiego odbyły się w sobotę 10 października br. Z całego serca polecam wszystkim odwiedzenie Żółkwi  nie tylko w Roku Stanisława Żółkiewskiego - Naprawdę Warto!
  

piątek, 15 maja 2020

Z cyklu "Ciekawe miejsca" - Wieża widokowa w Kornelówce.


Wieża widokowa w Kornelówce - fot. Tomasz Banach

Z oddali wygląda jak pozostałość średniowiecznej warowni, rozbudzając w nas wyobraźnię o uwięzionej na szczycie wieży księżniczce i o dzielnym rycerzu zmierzającym na białym rumaku, by wybawić nieszczęśliwą niewiastę z niewoli. Dopiero kiedy podjedziemy bliżej okazuje się, że to obiekt całkowicie współczesny i na pewno nie służący jako ciężkie więzienie. Chociaż ze względu ma swoje położenie, można by go uznać za bajkową samotnię. Mowa tutaj oczywiście o wieży widokowej w Kornelówce koło Zamościa, którą odwiedziłem podczas niedzielnej wycieczki rowerowej. Pogoda jak widać na zdjęciach była cudna, więc trzeba było się nieco poruszać.

Widok na pola z okna wieży widokowej - fot. Tomasz Banach

Według Słownika geograficznego Królestwa Polskiego z roku 1883 Kornelówka stanowiła folwark w powiecie zamojskim, gminie Zamość, parafii Sitaniec. Folwark ten oddalony o 11 wiorst od Zamościa, położony między lasami, stanowił około roku 1883 własność Kornelego Malczewskiego, gleba w nim była urodzajna, pszenna. Wieża widokowa w Kornelówce położona jest na wzgórzu (272 m n.p.m) na północ od centrum miejscowości. Jej wysokość to 8,15 m. Taras widokowy na wybudowanej w 2014 roku wieży znajduje się na wysokości 6,45 m od podstawy budowli. 

Widok z tarasu widokowego w kierunku Zamościa

Rozciąga się z niej widok na okolicę, między innymi Padół Zamojski z Zamościem oraz Skierbieszowski Park Krajobrazowy. Roztaczający się stąd pejzaż zapiera dech w piersiach. Warto umieścić to miejsce na trasie swojej wycieczki, by rozkoszować się pięknem otaczającego nas krajobrazu. Będąc w Kornelówce warto również odwiedzić niedalekie Muzeum Etno - Art w Rozdołach (o Muzeum pisałem w oddzielnym wpisie) jak i malownicze tereny Skierbieszowskiego Parku Krajobrazowego.

czwartek, 14 maja 2020

Z cyklu: "Ciekawe miejsca" - Zapraszamy do Muzeum "Etno - Art" w Rozdołach.


Muzeum Etno - Art zaprasza turystów - fot. Tomasz Banach

Podczas niedzielnej wycieczki rowerowej po okolicach Zamościa postanowiłem odwiedzić miejsce wyjątkowe, miejsce które ma swój niebywały klimat, charakter, głębie i duszę. A to wszystko dzięki pasji, zapałowi, niesamowitej energii, a przede wszystkim wielkiemu talentowi twórczyni tej "oazy spokoju" czyli Eli Dudek. Dzisiaj zabiorę Was do Muzeum Etno - Art w Rozdołach w gminie Sitno. Niedaleko, bo ok. 16 km od Zamościa, w bliskości lasu i przyrody, na granicy otuliny Skierbieszowskiego Parku Krajobrazowego, znajduje się "Królestwo Eli".

W malinowym chruśniaku... - fot. Tomasz Banach

Rozdoły to wieś położona w północno-wschodniej części gminy Sitno, w okolicach źródełek rzeki Marianki, dopływu rzeki Wolicy. Północna część wsi położona jest na terenie Działów Grabowieckich, jednostki fizjograficznej charakteryzującej się bardzo urozmaiconym, pagórkowatym krajobrazem. Ta część Rozdołów leży na terenie Skierbieszowskiego Parku Krajobrazowego. Nazwa wsi jest nazwą topograficzną, związaną z ukształtowaniem terenu oznaczając „ miejsce położone w dolinach (dołach) między pagórkami" i powstała stosunkowo późno, na początku XX wieku.

Wnętrze Muzeum Etno - Art - fot. Tomasz Banach

Muzeum Etno - Art składa się z dwu integralnych części. Pierwsza, zlokalizowana w domu rodzinnym Eli, to ekspozycja dotycząca je wielkiej pasji jaką jest sztuka ludowa i rękodzieło. Znajdziemy tutaj zarówno wzory haftów zamojskich, koronek, elementy strojów regionalnych jak i liczne dyplomy potwierdzające zdolności autorki, ale także materiały dokumentujące dzieje Rozdół, jak i równie ciekawe dzieje rodziny Eli. Jej przodkowie pochodzą z Niemiec i przybyli na te tereny sprowadzeni przez Andrzeja Zamoyskiego X właściciela Ordynacji Zamojskiej podczas tzw. osadnictwa józefińskiego. Mieli oni tutaj dawać dobry przykład w prowadzeniu gospodarstw miejscowym gospodarzom. Tą niemiecką gospodarność można w zagrodzie Eli zobaczyć na każdym kroku, chociaż jak sama mówi o sobie czuje się całkowicie "zasymilowana" i przez to za cel w swoim muzeum postawiła sobie krzewienie miejscowej kultury i tradycji.

Elementy stroju zamojskiego z charakterystycznym haftem krzyżykowym - fot. Tomasz Banach

Właścicielka Etno - Art to także znana w regionie (i nie tylko) twórczyni ludowa (z papierami) specjalizująca się głównie w wyrobach koronkarskich, dzierganiu biżuterii z lnu, bawełny, robi bukiety z suchych, a ostatnio również żywych kwiatów.  W muzeum na każdym niemal kroku możemy spotkać anioły... Tak anioły, które Ela maluje akrylami na starym specjalnie do tego celu przygotowanym drewnie. Każdy może tutaj znaleźć swojego anioła... na przykład zamawiając go u Eli. Może kiedyś uda mi się namówić Elę, by i dla mnie takiego Anioła Stróża wykonała... Aniołów Stróżów nigdy dosyć... Dzięki temu, że właścicielka muzeum posiada tyle talentów, to po za zwiedzaniem muzeum można również osobiście spróbować swych sił w rękodzielnictwie, biorąc udział w warsztatach prowadzonych w Etno - Art. Po trudach zwiedzania i warsztatach jest możliwość organizacji ogniska w malowniczo położonej zagrodzie w Rozdołach.

Wnętrze mini skansenu w Etno - Art - fot. Tomasz Banach

Druga część muzeum Etno - Art w Rozdołach, to mini skansen stworzony przez właścicielkę w dawnej stodole. to tutaj możemy obejrzeć eksponaty związane z codziennym życiem i pracą na zamojskiej wsi. Znajdziemy tutaj zarówno "maszyny" rolnicze, jak i sprzęty codziennego użytku. Sam pochodzę ze wsi i zawsze z sentymentem wspominam pracę na wsi przy użyciu "akcesoriów", które już dzisiaj można często obejrzeć jedynie w skansenach lub walające się w zakątkach wiejskich gospodarstw. W Etno - Art wszystko ma swoje miejsce, wszystko jest skomponowane w bardzo ciekawy sposób.

Sprzęty gospodarskie w Etno - Art - fot. Tomasz Banach

Warto wybrać się do muzeum również ze swoimi pociechami, by pokazać im to całe bogactwo jakie zostało zgromadzone w Etno - Art. Zawsze jak mam przyjemność oprowadzać "małoletnich" ale również starszych turystów po skansenach bawimy się w pewną zabawę. Jest to quiz z wiedzy o tym co jak się nazywa i do czego służyło. Często, kiedy przyjeżdżają turyści z innych części naszego kraju, okazuje się, że na pozór te same sprzęty mają całkiem inne nazwy lokalne, a często i wykorzystywane były w różny, często zaskakujący sposób. Muzeum w Rozdołach to idealne miejsce do spędzenia czasu w rodzinnym gronie i równie rodzinnej atmosferze stworzonej przez właścicielkę obiektu. Jak zwiedzić Etno - Art, czy wziąć udział w warsztatach? Najprościej zadzwonić i się umówić na konkretny termin i godzinę. Szczegółowe informację znajdziecie na plakacie zamieszczonym poniżej, jak i na facebookowym profilu Muzeum. Z całego serca polecam odwiedziny w tym magicznym miejscu.

Na koniec pragnę Serdecznie podziękować Eli za bardzo miłe przyjecie w Muzeum Etno - Art w Rozdołach, oraz za oprowadzenie po ekspozycji. o pysznej kawie, wypitej w w ogrodzie i maślanych bułeczkach nawet nie wspomnę... Dziękuję Elu... i trzymaj tak dalej. To co robisz jest wspaniałe!!!