wtorek, 26 grudnia 2017

Tradycje Świąt Bożego Narodzenia w moim rodzinnym domu - cz. III - Św. Szczepan

Nasza Grupa Kolędnicza (ok. r 1993) - fot. archiwum
W drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia w kościele katolickim wspominamy św. Szczepana, pierwszego męczennika. Nie będę się jednak tutaj rozwodził nad kwestiami religijnymi tego święta, gdyż nie taki cel jest mojego dzisiejszego wpisu. Skupię się tutaj, podobnie jak w dniach poprzednich na tym jak wyglądał ten dzień w czasach mojej młodości, w moim rodzinnym domu w Rybczewicach na Lubelszczyźnie.
Rankiem, zanim wyruszaliśmy do kościoła, tato lub później ja, mieliśmy obowiązek przygotować woreczek (czym większy tym lepszy) ziarna owsa, które następnie zabieraliśmy ze sobą na mszę świętą. Tego dnia lubiłem w kościele wspiąć się na chór muzyczny. Nie to, że właśnie tego dnia odkrywałem w sobie nagły przypływ talentu wokalnego. Było to spowodowane czymś zupełnie innym. Na chór parafialny uczęszczali moi dziadkowie od strony mamy, więc często mnie ze sobą zabierali. Pamiętam, że bardzo mnie pochłaniało słuchanie kościelnych organów, interesowała mnie praca miecha, jak również chóralne śpiewy wiernych.
Podczas mszy świętej ksiądz święcił owies, który to następnie dosypywało się do wysiewanego wiosną zboża, co miało zapewnić urodzaj w przyszłych zbiorach. Co ma jednak wspólnego owies, jego święcenie i moja chęć wspinaczki w tym dniu na chór? Podczas, Gdy ksiądz przechodził wzdłuż kościelnej nawy „wymachując” kropidłem w imię Boga, parafianie obrzucali go garściami przyniesionego ze sobą do kościoła ziarna. Ze wspomnianego chóru muzycznego najłatwiej i najcelniej można było obsypać biednego duchownego, który często by uniknąć trafienia owsem zasłaniał głowę kapturem. Kiedy wierni „ulżyli” sobie owsem na święcącym księdzu, zaczynała się w świątyni regularna wojna pomiędzy parafianami. Pamiętam jak na chórze, wieloletni organista naszej parafii, śp. Kazimierz Marciszuk własnym niemal ciałem zasłaniał swój cenny instrument, by w klawisze i piszczałki nie nawrzucano ziarna. Często z dużego worka przyniesionego do kościoła do domu wracało się zaledwie z garstką na dnie worka, a często jedynie z pojedynczymi ziarnami. Cały zwyczaj rzucania w księdza owsem wiązał się z tym jak zginął patron dzisiejszego dnia, św. Szczepan. Został on ukamienowany przez zebrany tłum Żydów, za przyznawanie się do wiary w Chrystusa. Wierni tego dnia zrezygnowali na szczęście z kamieni i biednemu kapłanowi obrywało się dużą ilością owsianego ziarna. Po mszy cała posadzka świątyni pokryta była owsem. 
Kolędnicy - (ok. r. 1993) - fot archiwum
Po powrocie z kościoła szło się do obory, by podzielić się opłatkiem z żywym inwentarzem. Przeznaczony był do tego celu specjalny kolorowy opłatek, dodawany do tego, który wspomniany wyżej organista roznosił przed świętami. Nie wszystkie zwierzaki z chęcią spożywały ten świąteczny posiłek, przez to często, trzeba było mieszać opłatek z ich codzienną paszą.
W drugi dzień świąt, w przeciwieństwie do Bożego Narodzenia, można już było spotykać się przy stole w dowolnym, niekoniecznie rodzinnym gronie. Często tego dnia odwiedzano znajomych czy sąsiadów, by wspólnie cieszyć się obfitością świąt. Szczepana, to także dzień w którym po wioskach rozpoczynały obchody grupy kolędnicze. Pamiętam lata, że na jednej wsi, jednocześnie kolędowało, kilka zgraj rozśpiewanych kolędników, w różnym wieku i różnej płci. Jedni tylko śpiewali kolędy, za co obdarowywani byli przez gospodarzy przeważnie słodyczami i drobnymi kwotami pieniędzy, inni natomiast po za śpiewem kolęd, w odpowiednich przebraniach, odgrywali w odwiedzanych domach scenki związane z Bożym Narodzeniem, do których wtrącano często elementy kultury ludowej regionu, a czasami również ukryte starannie wątki społeczno – polityczne. Całość przedstawiana była w zabawny, ironiczny sposób, ku uciesze domowników. 
Sam przez kilka lat uczestniczyłem aktywnie w kolędowaniu, które rozpoczęte w św. Szczepana, kończyło się często w okolicach Nowego Roku. Kiedy kończyły się domy w rodzinnej wsi, wyruszaliśmy często przez śnieżne zaspy, w kilku stopniowym mrozie, do sąsiednich miejscowości. Już dzisiaj (a szkoda) nie pamiętam dokładnie tekstów tych mini jasełek, wiem natomiast, że zazwyczaj trafiała mi się zaszczytna rola Marszałka. Może kiedyś w otchłani pamięci lub przeszukując moje bogate zbiory dotyczące historii mojej Małej Ojczyzny, uda mi się odnaleźć chociaż część z kwestii wypowiadanych przez kolędników. Wiem, że dobrze życzyliśmy przyjmującym nas gospodarzom, przez co rzadko zdarzało się by ktoś kolędników do domu nie wpuścił. Wręcz przeciwnie! Jeżeli kogoś przez przypadek się pominęło, to mógł się nawet na kolędujących obrazić. Staraliśmy się więc kolędować od domu do domu, od wsi do wsi, podtrzymując tradycje zapoczątkowana przez naszych przodków. Odbiegając od wspomnień, wyobraziłem sobie dzisiejszych kolędników, którzy pewnie idąc z duchem czasu, w każdym domu robili by sobie „selfi” z domownikami, a uzupełnieniem skrzyneczki na datki, byłby czytnik kart z możliwością płatności zbliżeniowej…
Jak zwykle z kolędą na ustach (ok. r. 1993) - fot archwum
Kiedy byłem już nieco starszy, w dzień św. Szczepana wieczorem przychodził czas na przygotowania do wyjścia na pierwszą po okresie adwentu wiejską zabawę. W Boże Narodzenie, mimo tego, że zakaz organizacji tego typu imprez nie obowiązywał, raczej się one nie odbywały. A gdzie na taką wiejską zabawę można się było udać? Oczywiście do Strażackiej Remizy, która często jako jedyna we wsi dysponowała odpowiednia salą na tego typu imprezy, będącą centrum życia społeczno - kulturalnego. W naszej gminie najlepsze zabawy były w remizach w Bazarze, Częstoborowicach czy Rybczewicach. Schodzili się, zjeżdżali na czym się tylko dało na nie młodsi i starsi, z terenu gminy a często nawet z poza jej granic. Tańce przy lokalnych zespołach muzycznych trwały zazwyczaj do 2-ej – 3-ej w nocy (chyba, że impreza zakończyła się wcześniej przez „ręczną” wymianę zdań między uczestnikami z różnych, nie zawsze kochających się wsi), kiedy to wszyscy powracali do swoich domów. Oj czasami, za nim się wszyscy poodprowadzali, była to niesamowicie długa, zimowa podróż. Z czasem wiejskie zabawy wyparte zostały prze otwierane w pobliskich miejscowościach (Rybczewicach, Siedliskach) dyskoteki i ich niepowtarzalny klimat, chyba już na zawsze znikł z krajobrazu mojej gminy.
Powoli będziemy kończyli nasze wspólne odwiedziny w mojej rodzinnej gminie, w moim rodzinnym domu z czasów dzieciństwa i młodości. Święta powoli się kończą. Jutro jeszcze wspólnie wybierzemy się na święcone wino, a w najbliższych czasie postaram się przedstawić relację z tego jak wyglądały święta z czasów dzieciństwa i młodości, mieszkającej w Rybczewicach, mojej ponad 80-cio letniej babci. 
W tym ostatnim dniu Świąt Bożego Narodzenia, pragnę życzyć Wszystkim czytelnikom mojego bloga, by magia świąt, radość z nimi związana na stałe, każdego dnia roku gościła w naszych sercach. Abyśmy mogli po latach usiąść i we wspomnieniach wrócić do swoich świąt i by były one jedynie miłe, dobre i ciepłe… 

poniedziałek, 25 grudnia 2017

Tradycje Świąt Bożego Narodzenia w moim rodzinnym domu - cz. II - Boże Narodzenie

Moje pierwsze świąteczne zdjęcie. Miałem wówczas niewiele ponad trzy
miesiące (r 1980) - na zdjęciu od lewej: prababcia Czesława Mierzicka,
stryjeczna siostra Agnieszka, dziadek Kazik i babcia Krysia Lisowie,
w centrum ja (jak widać śpiewam pierwszą w życiu kolędę)
- fot wujek Jurek Lis 
Kontynuując Nasze Wspólne Świętowanie, w dniu dzisiejszym pragnę podzielić się z Wami tym jak wyglądał w moim rodzinnym domu pierwszy dzień świąt, czy li dzień Bożego Narodzenia. Dzień, w którym świętowaliśmy w gronie rodziny. Jak na wieczerzy wigilijnej, czy w drugi dzień świąt dopuszczane były wizyty u sąsiadów czy znajomych, to dzień Bożego Narodzenia zarezerwowany był do spędzania go w gronie najbliższej rodziny… Jak to wyglądało w mojej rodzinie mieszkającej w niewielkiej miejscowości na Lubelszczyźnie? O tym przeczytacie w dzisiejszym poście.
Kiedy to byłem już na tyle duży, by uczestniczyć w nocnym nabożeństwie, starałem się corocznie chodzić do kościoła w Częstoborowicach na mszę św. zwaną pasterką. Nie było wówczas tylu samochodów co dzisiaj i wielu wiernych podążało często w chłodzie i śniegu do świątyni pieszo.
Na pasterce kościół pękał w szwach. Msza święta rozpoczynała się odśpiewaniem kolędy „Bóg się rodzi…” przy wtórze której ksiądz proboszcz wnosił, w uroczystej procesji, figurkę małego Jezuska, układając ją następnie w żłóbku na sianie, w przygotowanej tuż przed świętami tradycyjnej szopce. Msza często trwała dość długo i chyba tylko przez chłód i podniosłość chwili, wierni którym udało się zasiąść w przepełnionych ławkach nie odpływali w „objęcia Orfeusza”. W świątyni po za kadzidłem, czuć było charakterystyczny zapach wigilijnych potraw (a czasami i nie tylko, co w znacznym stopniu wzbogacało zdolności wokalne wiernych). Przy ołtarzu roiło się od licznej rzeszy ministrantów. Na koniec przychodził czas na Boże Błogosławieństwo i życzenia od proboszcza dla parafian i przybyłych gości. Wychodząc z kościoła wypadało uklęknąć na chwilę przed stajenką, a następnie wrzucić przyniesiony grosik do skarbonki trzymanej przez porcelanowego aniołka, który na znak podzięki kiwał do darczyńców „zaopatrzoną” w aureolę główką.
Ze Św. Mikołajem w przedszkolu - (r. 1985) - fot. archiwum
Po zakończonej mszy wszyscy przechodzili „na mury” świątyni, gdzie puszczano petardy i paląc sztuczne ognie, co było wyrazem radości z Narodzin Pańskich. Było głośno i wielokolorowo. Wszyscy życzyli sobie Wesołych Zdrowych i Rodzinnych Świąt.
Nadszedł czas powrotu do swoich domów. Oczywiście najczęściej pieszo. Ja, często wracając zachodziłem jeszcze na chwilę na stary częstoborowicki cmentarz, by pomodlić się i zapalić lampki na grobach bliskich zmarłych. Kiedy przekraczało się próg domostwa, było często długo po drugiej w nocy… Jeszcze tylko szybki skok na ciacho do komory (którego nie można było skosztować w wigilię) i  przychodził czas na zasłużony sen po ciężkim dniu… A tym czasem w stajni, oborze i chlewie rozpoczynały się „żywe zwierzaków rozmowy”, gdyż to właśnie tej nocy według tradycji zwierzęta mówią ludzkim głosem… O czym dyskutują… lepiej ponoć nie podsłuchiwać.
W Boże Narodzenie można było pospać nieco dłużej. Rano, wchodząc do domu dziadków należało podobnie jak w wigilię pozdrowić Boga, dodając słowa: „Kolęda na szczęście, na zdrowie, na te Święte Boże Narodzenie”. Do kościoła chodziło się zazwyczaj na uroczystą sumę. Po mszy św. przed świątynia składało się Bożonarodzeniowe życzenia tym, których nie spotkaliśmy podczas pasterki.
Kościół parafialny w Częstoborowicach (r 2014) - fot. Tomasz Banach
Po powrocie do domu rozpoczynało się rozstawianie i nakrywanie stołów na uroczysty obiad, który najczęściej, u mnie w domu przeciągał się, aż do kolacji. Na stole tym razem królowały dania mięsne. W końcu można było skosztować przygotowywanych jeszcze przed świętami specjałów. Pachniała wędzona kiełbasa, boczki, polędwice, szybki, pieczone pasztety… Na stole pojawiało się tego dnia p raz pierwszy w te święta „legalne” ciasto. Przy stole składano życzenia i przełamywano się opłatkiem z tymi, z którymi nie widziano się podczas wieczerzy wigilijnej. Gromko rozbrzmiewały kolędy, a z czasem jak świętowanie wchodziło w bardziej „zaawansowaną fazę” również inne piosenki biesiadne, a często i patriotyczne, czy wojskowe. Moja rodzina była zawsze rozśpiewana. Dziadkowie od strony mamy śpiewali w chórze kościelnym, ja jednym palcem starałem się akompaniować na klawiszach. Było zawsze bardzo wesoło i niezwykle radośnie.
Kiedy goście zaczynali się rozchodzić… nadszedł czas na tradycyjne w mojej rodzinie odprowadzanie, co czasami kończyło się przeniesieniem świątecznej biesiady, do innych domów innych członków rodziny. 
Ważnym zwyczajem w moich stronach było, rozpoczynające się dniem Bożego Narodzenia odliczanie 12 dni, mających wróżyć pogodę na poszczególne miesiące w roku. Polegało to na tym, że np. jeżeli dzień przypisywany sierpniowi był wilgotny i chłodny, to jednocześnie wróżyło to chłodny i deszczowy sierpień. Tak minął nam kolejny dzień wspólnego świętowania. Już jutro dowiecie się jakie tradycje kultywowano w mojej rodzinnej gminie Rybczewice w drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia, czyli w Św. Szczepana.

niedziela, 24 grudnia 2017

Tradycje Świąt Bożego Narodzenia w moim rodzinnym domu - cz. I - Wigilia

W ten wyjątkowy wieczór Wigilii Bożego Narodzenia, kiedy już Pierwsza Gwiazdka zamigotała na niebieskim firmamencie, a choinka rozbłysła dziesiątkami świateł, pragnę powrócić wraz z Wami Moi Drodzy do Świąt z lat młodości. Do czasów, które niby tak niezbyt odległe, minęły bezpowrotnie. Pozostał po nich cień wspomnień, nad którymi chciałbym się dzisiaj w moim wpisie pochylić. Rzadko piszę tutaj o sobie, o swoim życiu prywatnym, o tym co mam w duszy na dnie… Dzisiaj jest ten dzień kiedy mogę, a nawet powinienem wspomnieć czasy, osoby, miejsca… z najcudowniejszych lat życia każdego z nas, czyli z dzieciństwa…
Urodziłem się i wychowałem w miejscowości Rybczewice oddalonej o około 40 km na południowy wschód od wojewódzkiego Lublina. To właśnie w tej miejscowości i sąsiedniej, moja rodzina zamieszkiwała od pokoleń. To tam spędziłem również swoje dzieciństwo oraz młodość i to tam do dzisiaj powracam, kiedy tylko czas i możliwości mi na to pozwalają. Chciałbym dzisiaj pokazać Wam jak w moim rodzinnym domu wyglądały Święta Bożego Narodzenia, związane z nimi tradycje i obrzędy kultywowane od dawien dawna. 
Kościół parafialny w Częstoborowicach z zimowej scenerii (r. 2014)
- fot. Tomasz Banach
Okres przedświąteczny to czas oczekiwania na Narodzenie Pańskie. Poza duchowym adwentem i uczestnictwem w odprawianych co niedzielę, w mojej parafii p.w. śś. app. Piotra i Pawła w Częstoborowicach, o bardzo wczesnych godzinach rannych mszach roratnich, był to również czas materialnego przygotowania się do nadchodzącego świętowania. 
Całość przygotowań rozpoczynała się dość drastycznie… bo świniobiciem. Szczegółów związanych z tym wydarzeniem postanowiłem Wam drodzy czytelnicy oszczędzić z przyczyn humanitarnych. Było to jednak ważne wydarzenie z przyczyn oczywistych. Na świątecznym stole nie mogło przecież zabraknąć domowych wyrobów masarskich. Kiedy już mięsko było oprawione rozpoczynał się czas pieczenia pasztetu, kaszanki, a na samym końcu przychodził czas na wędzenie wędlin, szynek, boczków, polędwic. W tym okresie pachniało w całej wsi palonym „niesmolnym” drewnem z dodatkiem drewna z drzew owocowych, a często również jałowca. Gotowe „wyroby” kusiły niemiłosiernie. Wówczas to zaczynał się sezon na powiedzenie „nie ruszaj! To na święta”. Jak już uporano się z mięsiwem przychodził czas na pieczenie świątecznych ciast. Jak sobie teraz wspominam były to ogromne ilości wypieków różnego rodzaju, od ciast kruchych, po soczyste makowce, czy serniki, które jeszcze długo po świętach zachowywały swoją świeżość i serwowane były często, aż do okresu Trzech Króli.
Rybczewickie wąwozy (r.2010) - fot. Tomasz Banach
Do ostatniego momentu przed świętami trwały przedświąteczne porządki. Zarówno w domach jak i w obejściach. Trzepanie dywanów, mycie podłóg, wycieranie kurzy czy przygotowywanie paszy dla bydła, trzody, koni – wszystko na święta. Nadchodził powoli, wyczekiwany czas Wigilii.

Wigilia, czyli „Pośnik”

W wigilię należało wstać jak najwcześniej. Już od rana dymiły kominy wiejskich kuchni. Ważne tego dnia było by pierwszy nasz dom odwiedził mężczyzna. Miało to gwarantować powodzenie i bogactwo w przyszłym roku. Wchodzący gość pozdrawiał domowników słowami: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus; Kolęda na Szczęście, na Zdrowie, na tę Świętą Wigilię” na co gospodarz odpowiadał: „Na Wieki Wieków Amen; Obyśmy do następnej doczekali”.
Dzień Wigilii, to tradycyjnie dzień postu. Jadło się niewiele, a najlepiej wcale oczekując na najważniejszy posiłek dnia, czyli uroczystą kolację zwaną w moich stronach „pośnikiem”. Nazwa wzięła się najprawdopodobniej od jej postnego, ale jednocześnie obfitego charakteru.
Przed południem szło się do kościoła, gdzie odprawiana była msza święta za zmarłych, którzy w ciągu ostatniego roku odeszli z naszej wspólnoty parafialnej.
Rzeka Giełczew (r. 2010) - fot. Tomasz Banach
Po powrocie z kościoła przyszedł czas na ostatnie porządki i ubieranie choinki. Nie zawsze to było żywe drzewko, chociaż rodzice starali się by tak było. W latach 80-tych bardzo modne i o zgrozo „ekologiczne” były choinki sztuczne, często tylko z nazwy przypominające prawdziwe drzewka. Do ubierania choinki, po za „tradycyjnymi”, kupionymi w sklepie bombkami, zwisały klejone ręcznie przez najmłodszych, z kolorowego papieru, łańcuchy. Całość dopełniały szyszki malowane srebrzanką, zawijane w „złotka” orzechy, jabłka no i oczywiście cukierki. Wśród nich królowały różnokolorowe sopelki, które miały ten plus nad czekoladowymi smakołykami, o które w tamtych czasach było trudno, że dzieciaki nie zbyt chętnie po nie sięgały… i nie zjedzone w święta, świetnie nadawały się na powieszenie na choince w roku przyszłym. Na szczycie drzewka umieszczano gwiazdę lub tzw. „szpic” w zależności od upodobań strojącego. Choinka skrywała się pod rzęsami „włosów anielskich” by dopiero wieczorem rozbłysnąć magią elektrycznych światełek.
Mama z babcią krzątały się po kuchni przygotowując wigilijne specjały, których zapach drażnił niemiłosiernie wyposzczone żołądki. Kiedy zbliżał się wieczór, dziadek lub tato wnosili do mieszkania tzw. „Króla”. Był to niezbyt wielkich rozmiarów snopek zboża, który ustawiano w rogu pokoju. Ten „majestatyczny” gość stał tam do święta Trzech Króli, kiedy to był wynoszony z domu i dawany do konsumpcji inwentarzowi. Miało to gwarantować zdrowie i płodność dla zwierząt gospodarskich.
Rybczewicekie łąki (r.2010) - fot. Tomasz Banach
Do wieczerzy nie zawsze zasiadało się z pierwszą gwiazdką, którą wypatrywałem jako malec z niecierpliwością. Raczej wieczerzę rozpoczynano w momencie kiedy zebrali się wszyscy goście. Zajmowaliśmy wówczas miejsca za stołem nakrytym koniecznie białym obrusem, pod który wkładało się źdźbła siana. Zawsze ustawiano jeden wolny talerz dla niespodziewanego gościa. Kolację wigilijną rozpoczynano od odczytania fragmentu z pisma świętego mówiącego o Narodzeniu Jezusa. Następnym punktem była wspólna modlitwa za żywych i zmarłych z naszych rodzin. Dopiero wówczas przychodził czas na łamanie się opłatkiem. Zawsze rozpoczynał jeden lub drugi dziadek (w zależności od tego u kogo wypadała w danym roku wigilia) według starszeństwa przełamując się najpierw z babcią, a następnie z pozostałymi gośćmi. Po życzeniach śpiewaliśmy wspólnie kolędę. Najczęściej, z tego co pamiętam były to kolędy „Wśród nocnej ciszy…” lub „Bóg się rodzi…”.
Dzieciaki niecierpliwym wzrokiem zerkały pod choinkę, gdzie czekały na nich wytęsknione prezenty. Nie były to oczywiście ani smartfony, ani tablety… raczej proste zabawki, slipy, skarpetki, owoce tropikalne i słodycze. Tych ostatnich oczywiście w wigilijny wieczór, z uwagi na post nie można było tknąć przynajmniej do północy. 
Częstoborowickie pola przed zachodem słońca (r. 2014)
- fot. Tomasz Banach
Rozpoczynało się smakowanie tradycyjnych wigilijnych potraw. Na pierwszy rzut szedł barszczyk z uszkami, następnie kapusta z grochem i grzybami. Dalsza kolejność podawania specjałów była raczej dowolna. Na stole nie mogło zabraknąć ryb. Tutaj niewątpliwie królował złowiony osobiście przez tatę, a przyrządzony przez mamę smażony karp podawany na ciepło, czasami z sosem greckim, za którym pamiętam nie przepadałem. To było jednak nie ważne tego wieczoru, gdyż obyczaj kazał spróbować każdej z wigilijnych potraw. Tradycyjnie miało być ich dwanaście – tyle co apostołów Jezusa i miesięcy roku. Tuż przy półmisku z karpiem, w occie, oleju lub w pomidorach wylegiwał się śledzik w kilku rodzajach i smakach. Na wigilii bywały czasem kluski z makiem (za którymi także nie przepadałem), nie pamiętam by kiedykolwiek pojawiła się u nas kojarzona z tym wieczorem kutia. Ale co kraj to obyczaj jak widać. Wszystko popijaliśmy ogromną ilością kompotu z suszonych owoców. Innych napojów tego wieczoru się nie spożywało. Co do alkoholu, to pamiętam z dzieciństwa, że czasami ukradkiem w niewielkich ilościach bywał, ale zwyczaj jego spożywania w wigilię z czasem zanikł całkowicie. Nie jadło się natomiast na „pośniku” ciast. Wyjątek stanowiły racuchy z jabłkami (o ile wigilia była u babci Krysi), lub pączki nie posypywane cukrem (jeżeli „wieczerzowaliśmy” u babci Zosi).
Po zakończonej kolacji goście (i tu muszę podkreślić, że nie zawsze była to rodzina, a często również znajomi czy sąsiedzi) rozchodzili się do domów. Co wytrwalsi oczekiwali na wyjście do kościoła na pierwszą Bożonarodzeniową mszę zwaną Pasterką. 

sobota, 23 grudnia 2017

Uroczysta Gala Podsumowania Roku Kulturalnego 2017 w Zamościu za nami!

"Nasza ekipa" na Gali Podsumowania Roku Kulturalnego w Zamościu -
fot. Kazimierz Chmiel
Zamojskie Środowiska Kulturalne, w piątek 15 grudnia 2017 roku podsumowały mijający rok w sferze kultury. Podczas uroczystej Gali na, pięknie przystrojonej na tę okazję hali tenisowej Ośrodka Sportu i Rekreacji w Zamościu doceniono pracę i wkład w życie kulturalne miasta ludzi i instytucji angażujących się na co dzień w to by Miasto Idealne kulturą i sztuką stało. Wręczono Odznaczenia Państwowe, Medale "Zasłużony dla Kultury Zamościa", statuetki "Ambasador Kultury Zamościa", "Animator Kultury Zamościa" "Sponsor Kultury Zamościa"  oraz przyznano nagrody pieniężne.
 Medal „Zasłużony dla Zamościa” otrzymali:
- Bogumiła Sawa;.
- Zamojskie Towarzystwo Fotograficzne;
- Waldemar Zakrzewski; 
Statuetki Jana Zamoyskiego - fot. Kazimierz Chmiel
W kategorii „Ambasador Kultury Zamościa” wyróżnieni zastali:
- Joanna Brześcińska – Riccio. 
- Leszek Wiśniewski. 
- Leonard Marczuk. 
- ks. Marek Lis
Super Animatora Kultury otrzymała Pani Marta Derkacz-Turczyn. W podziękowaniu za 40-letnie twórcze uczestnictwo w życiu kulturalnym Zamościu.
- Wojciech Brykner. 
- Adam Gąsianowski. 
- Grupa Stforky. 
- Chór Ziemi Zamojskiej „Contra”. 
W kategorii „Sponsor Kultury Zamościa” wyróżnienia otrzymali:
- Super Sponsor dla PKP LHS 
- Restauracja Bohema – Państwo Małgorzata i Janusz Kitkowie 
Nagrody finansowe otrzymali:
- Elżbieta Gnyp. 
Reżyser Leszek Wiśniewski odbiera nagrodę Ambasadora Kultury Zamościa
od Pana Prezydenta Andrzeja ZAstąpiło - fot. Kazimierz Chmiel 
- Grzegorz Obst.
- Włodzimierz Filipski. 
- Maria Rzeźniak. 
- Bożena Fornek. 
- Bogusław Bodes. 
- Krzysztof Serafin. 
- Łukasz Trojanowski. 
Ponadto w związku z zakończeniem pracy zawodowej i odejściem na emeryturę podziękowania specjalne otrzymały Panie:
- Danuta R. Kawałko. 
- Zofia Socha. 

Więcej informacji o nagrodzonych i wyróżnionych przeczytacie

Imprezę uświetnił wspaniały koncert w wykonaniu Orkiestry Sentymentalnej Piotra Stopy z repertuarem z lat 20-tych i 30-ych XX wieku. Całość Gali poprowadzili: Joanna Bilska - Pawłowska i Patryk Pawelec. Część muzyczną natomiast będącą wspomnieniem balów z okresu międzywojennego poprowadziła, jak zwykle niezastąpiona szefowa naszego Stowarzyszenia - Dominika Lipska.
O to by zachwycić się smakami zamojskiej (ale także Leśmianowej) kuchni zadbali zamojscy Restauratorzy. Wyborną kawę serwowała Galicja Cafe, a o roztoczańskie smaki winne zadbał Artur Podhajny
Między innymi nasi członkowie Stowarzyszenia (co widać na zdjęciu powyżej) mogli zaprezentować się w ciekawych stylizacjach. Muszę zdradzić, że niektóre z nich powstały z myślą o tej uroczystości. Jak wyglądaliśmy tego wieczoru, możemy zobaczyć dzięki fotografikowi Kazikowi Chmielowi.

środa, 13 grudnia 2017

"Bardowie w Zamościu" - spotkanie autorskie z Alicją Janusz

Alicja Janusz z prowadzącym spotkanie Tomkiem Kowalewskim -
fot. Turystyka z Pasją 
W sobotni grudniowy wieczór, w klimatycznych wnętrzach Klubokawiarni Szkoła Życia w Zamościu miało miejsce spotkanie autorskie z Alicją Janusz, bardem – lutnistką, autorką opowiadań fantastycznych zebranych w antologii BALLADY ZE SPALONEGO TRAKTU wydanej w bieżącym roku nakładem toruńskiego wydawnictwa Adam Marszałek.
Spotkanie pod hasłem „Bardowie w Zamościu spotkanie autorskie z Alicją Janusz” poprowadził znany bard z Zamojszczyzny, członek fokowej grupy muzyczno – wokalnej Koromysło – Tomek Kowalewski. 
Podczas spotkania z Alicją rozmawialiśmy oczywiście o fabule jej książki, której nie chciałbym w tym miejscu z przyczyn oczywistych zdradzać przyszłym czytelnikom, jak również o samym warsztacie pracy nad publikacją. Wybór Zamościa na miejsce spotkania nie był oczywiście przypadkowy. Jak podkreślała niejednokrotnie sama autorka, nasze miasto jest jej osobiście bardzo bliskie...
 Dlaczego Zamość jest Alicji szczególnie bliski i to właśnie to miejsce wybrała autorka do sadzenia części z akcji opowiadań dowiemy się czytając pełną wersję artykułu na stronie 8 Nowego Kuriera Zamojskiego lub w wersji elektronicznej klikając TUTAJ

Zapraszam do lektury

piątek, 8 grudnia 2017

"Legenda Stołu Szwedzkiego" z wyróżnieniem w konkursie "Inicjatywa Roku 2016"

We wtorek 5 grudnia z Osiedlowym Domu Kultury "Okrąglak"  odbyła się uroczysta Gala Wolontariatu połączona z rozstrzygnięciem konkursu, organizowanego przez Zamojskie Forum Inicjatyw Społecznych. Podczas imprezy świętowaliśmy również 15- lecie działalności Zamojskiego Centrum Wolontariatu, które od czasu swego powstania prężnie działa na rzecz bezinteresownej pomocy osobom potrzebującym, jednocześnie angażując się w wiele inicjatyw podejmowanych na terenie naszego miasta. Podczas uroczystości podziękowano wszystkim, którzy w tym roku, jak też w latach ubiegłych angażowali się w pracę społeczną. Osobiście jestem pod wielkim wrażeniem, widząc rzeszę, w dużej mierze młodych osób angażujących się w pracę wolontariacką. Jest to ogromny potencjał, który dzięki integrującej roli Zamojskiego Centrum Wolontariatu robi bardzo wiele dla naszej lokalnej społeczności. Szczególne podziękowania spłynęły na ręce osób od, których to wszystko sie zaczęło, a mianowicie na obecną i byłą szefową Zamojskiego Centrum wolontariatu. To dzięki zaangażowaniu i determinacji tych pań możemy szczycić się tym, że w Zamościu mamy tak sprawnie działający ośrodek wolontariacki. W tym miejscu pozostaje mi tylko pożyczyć Wszystkim zaangażowanym w pracę społeczną, satysfakcji z tego co robią, siły do dalszej pracy i wielu zrealizowanych projektów, na tej ciężkiej, często niedocenianej i traktowanej niesłusznie marginalnie niwie.  Wielu sukcesów dla Was (a raczej dla nas, gdyż także angażujemy się w pracę wolontariacką)i oby tak dalej!
W ramach gali, jak już wspominałem, odbyło się również wręczenie nagród w konkursie na "Inicjatywę roku 2016".  W tym doku nagrodzono następujące inicjatywy:
I miejsce uzyskał projekt II Orszak Trzech Króli w Zamościu zgłoszony przez Stowarzyszenie Sympatyków Orszaku Trzech Króli w Zamościu.
II miejsce – projekt p.n. Budowa Boisk Sportowych we wsi Stara Huta zgłoszony przez Stowarzyszenie na rzecz rozwoju miejscowości Stara Huta i okolic „Zielona Knieja”
III miejsce zajęła Jubileuszowa XV edycja Międzynarodowego Festiwalu „Eurofolk 2016” – projekt zgłoszony przez Stowarzyszenie Przyjaciół Ludowego Zespołu Pieśni i Tańca „Zamojszczyzna”
Wszystkim nagrodzonym z całego serca gratulujemy. Nasze Stowarzyszenie, także ma się czym poszczycić, gdyż za naszą inicjatywę "Legenda Stołu Szwedzkiego" w konkursie ZFIS otrzymaliśmy wyróżnienie, z którego jesteśmy niezmiernie dumni i za które bardzo serdecznie dziękujemy organizatorom konkursu. Mam nadzieję, że w przyszłym roku będziemy mieli zaszczyt po raz kolejny spotkać się w tak zaszczytnym gronie. 

czwartek, 7 grudnia 2017

Zapraszamy na bezpłatne zwiedzanie Wystawy "Koronki, tiurniury, aksamity..."

W ramach akcji "Kulturalny Bilet Wolontariusza" organizowanej przez Narodowe Centrum Kultury zapraszamy do bezpłatnego zwiedzania wystawy "Koronki, tiurniury, aksamity - kostiumy od końca XVI do XX wieku" w Kazamacie Wschodniej Bastionu II w dwie soboty grudnia 9 i 16 o godz. 12.00. Zbiórka na Rynku Wielkim pod schodami Ratusza a potem przejdziemy do Bastionu II.
Na wystawie, którą można oglądać w zabytkowych wnętrzach Bastionu II w Zamościu, można zobaczyć stroje i kostiumy historyczne, od końca wieku XVI do końca wieku XX. Ekspozycja jest efektem pracy członków naszego Stowarzyszenia (a w szczególności Dominiki i jej mamy Doroty, które są autorkami i wykonawczyniami większości prezentowanych na wystawie strojów). Podczas zwiedzania na pewno każdy znajdzie coś, co go zainteresuje. Po za prezentowanymi kostiumami i strojami (zarówno damskimi, jak i męskimi), będzie można zobaczyć elementy wyposażenia wnętrz z dawnych epok z "kącikiem damy" na czele.
Nasza wystawa w ubiegłym roku została wyróżniona w Ogólnopolskim Konkursie Generalnego Konserwatora Zabytków na najlepszy projekt w dziedzictwie w kategorii: wystawy, projekty multimedialne oraz zajęła zaszczytne III Miejsce w konkursie na Inicjatywę Pozarządową 2015 organizowanym przez Zamojskie Forum Inicjatyw Społecznych. Zapraszamy do wspólnego zwiedzania.

Więcej o bezpłatnym zwiedzaniu przeczytacie: TUTAJ
Zachęcam jednocześnie do odwiedzenia strony Wystawy na fb klikając: TUTAJ

środa, 6 grudnia 2017

Twierdza Zamość - Ostatni bastion powstania listopadowego

Zamość na akwareli Jana Pawła Lelewela
Kolejny artykuł mojego autorstwa ukazał się na łamach Nowego Kuriera Zamojskiego:
Kilka dni temu, 29 listopada obchodziliśmy 187 rocznicę wybuchu powstania listopadowego. W związku z tym uznałem, że warto przybliżyć czytelnikom Nowego Kuriera Zamojskiego rolę jaką odegrała Twierdza Zamojska w ciężkim i burzliwym okresie „nocy listopadowej”.

Przeddzień wybuchu powstania twierdza zamojska była jedną z dwóch (poza Modlinem) kluczowych fortyfikacji na terenie Królestwa Polskiego. Wprawdzie powstała na przełomie XVI i XVII wieku fortalicja, mimo licznych przebudów, była w XIX stuleciu nieco przestarzała i nie w pełni mogła sprostać warunkom ówczesnego pola walki, jednak jej położenie na kresach południowo – wschodnich podporządkowanego Rosji Królestwa Polskiego miało nadal znaczenie strategiczne. 
Kiedy wybuchło powstanie listopadowe, dyktator powstania Józef Chłopicki docenił znaczenie jak i wspomniane wyżej położenie zamojskiej twierdzy, czyniąc starania by podporządkować ją władzom powstańczym. W tym celu wysłał do Zamościa kuriera powstańczego Andrzeja Edwarda Koźmiana. Koźmian w Zamościu został chłodno przyjęty przez znienawidzonego przez polaków komendanta twierdzy generała Józefa Hurtiga. Natomiast został entuzjastycznie powitany przez polskich żołnierzy i oficerów, którzy spontanicznie poparli powstanie. W zaistniałej sytuacji Hurtingowi nie pozostało nic innego jak podać się do dymisji. Jego miejsce na stanowisku dowódcy garnizonu zamojskiego zajął, znany ze swego męstwa i patriotyzmu, generał Julian Sierawski. Rozpoczęto umacnianie fortyfikacji Zamościa, uzupełnianie stanów garnizonowych oraz gromadzenie zapasów broni, amunicji i żywności niezbędnych do wzmocnienia pozycji twierdzy w nadchodzącej wojnie polsko – rosyjskiej. Prym w przygotowaniach wiódł skierowany do Twierdzy Zamojskiej podpułkownik Ignacy Prądzyński – jeden z wybitniejszych oficerów polskich tego okresu. Już w styczniu 1831 roku zwrócił on uwagę na to, że twierdza zamojska mogła by pełnić rolę doskonałej bazy wypadowej dla rozszerzenia powstania na tereny Podola i Wołynia.
Po upadku dyktatury Chłopickiego, pod koniec stycznia 1831 r., odwołany został ze swojego stanowiska generał Sierawski jak i podpułkownik Prądzyński. Na szczęście twierdza w tym czasie była już dostatecznie ufortyfikowana i zaopatrzona. Nowym komendantem garnizonu zamojskiego został pułkownik Jan Krysiński awansowany tuż po objęciu funkcji do stopnia generała. Był to doświadczony i zaprawiony w bojach oficer artylerii...
Opracowanie tekstu: Tomasz Banach

Całość artykułu możecie przeczytać na stronie 10-ej najnowszego
wydania Nowego Kuriera Zamojskiego lub w wersji elektronicznej (również strona 10-ta)


piątek, 1 grudnia 2017

Pierwszy Powojenny Bal Oficerski za nami!

Nasza Ekipa na Pierwszym Powojennym Balu Oficerskim -
fot. Kazimierz Chmiel
"Lata dwudzieste, lata trzydzieste..." w takich właśnie klimatach bawili się uczestnicy Pierwszego Powojennego Balu Oficerskiego w Hotelu Koronnym, który odbył się 18 listopada br. Impreza zorganizowana była w celu zebrania funduszy na odbudowę Pomnika Marszałka Józefa Piłsudskiego, który w okresie międzywojennym stał na terenie zamojskich koszar.
Organizatorami Balu był Społeczny Komitet Budowy Pomnika Marszałka Józefa Piłsudskiego w Zamościu oraz Miasto Zamość. Odbudowany Pomnik ma stanąć w setną rocznicę odzyskania niepodległości przed Zamojskim Klubem Garnizonowym. Bardzo się cieszymy, że również przedstawiciele naszego Stowarzyszenia, występując na Balu w strojach z lat 20-tych i 30-tych mogli dołożyć swoją cegiełkę na ten cel.
Dominika i ja podczas Balu Oficerskiego -
fot. Kazimierz Chmiel 
Bal tradycyjnie rozpoczął się od powitania przybyłych gości oraz zaproszeniem do odtańczenia poloneza oraz strzału armatniego. Oprawę muzyczną wieczoru zapewnił Zespół Kameralny Orkiestry Symfonicznej im. Karola Namysłowskiego w Zamościu, która w trzech sekwencjach zaprezentowała nam repertuar związany z okresem międzywojnia. Po za częścią taneczną zespół wraz z naszą Prezes Dominiką, która zapowiadała poszczególne utwory, przeprowadzili konkurs "Jaka to melodia" w stylu retro oczywiście.
Atrakcji podczas balu było co niemiara. Przedstawiciele Zespołu Pieśni i Tańca Zamojszczyzna prezentowali tańce z epoki, jak też tradycyjne tańce polskie bez których nie mógł się przecież odbyć żaden prawdziwy Bal. Dużym zainteresowaniem cieszyła się również stylizowana na okres międzywojenny foto budka, w której u artysty fotografa Kazimierza Chmiela (Światłoczuły) można było wykonać stylizowane zdjęcia. W związku z tym, że zbliżał się czas "Andrzejek" nie obyło się również bez tradycyjnych wróżb u prawdziwej, zaproszonej ta tę okazję wróżki.
Dla osób, które wystąpiły w strojach z epoki przeprowadzony był konkurs z nagrodami za najlepsze przebranie. Nie obyło się także bez "krwawych" zajść podczas imprezy. W obronie honoru damy odbył się pojedynek w którym udział wzięli przedstawiciele Grupy Rekonstrukcji Historycznej Jana Sobiepana Zamoyskiego. na szczęście na sali był lekarz (co prawda ginekolog) i upływ krwi został szybko zahamowany, a honor damy uratowany. Czyli tradycji stało się zadość.
Nasze Panie "oprawione w ramy" - fot. Kazimierz Chmiel
Całość przeplatana była prezentacjami i licytacjami cennych eksponatów ze sprzedaży których fundusze trafiły na odbudowę Pomnika Marszałka Józefa Piłsudskiego w Zamościu.
Humory dopisywały co skutkowało świetną zabawą i wspólnym śpiewaniem pieśni żołnierskich i patriotycznych.
Bardzo dziękujemy organizatorom za to, ze mogliśmy wziąć udział w tak wyjątkowym dla naszego miasta wydarzeniu. Mamy nadzieję, że był to Pierwszy i nie ostatni Powojenny Bal Oficerski w Zamościu. Można by organizować tego typu imprezy również z okazji innych zbiórek organizowanych na cele społeczne. To świetna forma połączenia dobrej zabawy ze zbiórką funduszy na szczytne cele. A jak widzimy ludzi dobrej woli w Hetmańskim Grodzie nie brakuje.   
   

czwartek, 30 listopada 2017

Mamy Niepodległą - wspomnienie Narodowego Święta Niepodległości w Zamościu

Pytając o Niepodległą - fot. Daniel Czubara
Dzień 11 listopada to szczególna data dla nas Polaków. To tego dnia 99 lat temu odzyskaliśmy, po 123 latach upragnioną, wyśnioną i... okupioną krwią naszych przodków Niepodległą. Dzisiaj składamy hołd tym Wszystkim, dzięki którym możemy żyć w wolnym kraju.
W Zamościu świętowanie rozpoczęliśmy już 10 listopada o 9-tej rano na Rynku Wielkim od ułożenia "żywej flagi" z białych i czerwonych róż wokół płyty upamiętniającej pobyt w Zamościu Marszałka Józefa Piłsudskiego w 1992 roku. Po części oficjalnej przeprowadzonej przez Pana Wiceprezydenta Andrzeja Zastąpiło, młodzież z zamojskich szkół przystąpiła do układania flagi z tysiąca róż. Po tym jak róże ułożyły się w barwy narodowe przyszedł czas na część przygotowaną przez członków naszego Stowarzyszenia (Dominikę i mnie), podczas, której przybliżaliśmy młodzieży i zgromadzonym na Rynku Mieszkańcom Zamościa historię związaną z odzyskaniem przez Rzeczpospolitą upragnionej niepodległości, jak również opowiadaliśmy o ciekawych faktach z życia miasta związanych z pobytami w naszym mieście Marszałka Józefa Piłsudskiego.
"Żywa Flaga" na Rynku Wielkim - fot. Daniel Czubara
Udało nam się również przeprowadzić z zebranymi na Rynku dyskusję na temat "Czym dla mnie jest Niepodległość". Osobiście ucieszyły mnie szczere wypowiedzi zapytanych osób i ich wysoka świadomość patriotyczna, o której często zapominamy w zabieganiu dnia codziennego. Myślę, że zarówno dla młodzieży jak i dla nas samych była to wyśmienita lekcja Niepodległości. Bardzo dziękujemy Wszystkim, którzy zaangażowali się w ułożenie "żywej flagi", a organizatorom wydarzenia za zaproszenie nas do współpracy.
Tego samego dnia, (czyli 10 listopada) wieczorem, jeszcze raz spotkaliśmy się z młodzieżą na płycie Rynku Wielkiego. Tym razem w nieco większym gronie członków naszego Stowarzyszenia, by wziąć udział w organizowanym przez zamojski Hufiec Związku Harcerstwa Polskiego "Nocnym Rajdzie Listopadowym". To już IX edycja tej imprezy. Nasze Stowarzyszenie od początku swojego istnienia aktywnie włącza się w jego organizacje. W nocnym anturażu oprowadzaliśmy harcerzy, zuchów i wszystkich chętnych mieszkańców Zamościa i okolic po pięknych zaułkach Miasta Idealnego.
Podczas "Nocnego Rajdu Listopadowego" - fot. Janek Cios
Podczas spaceru opowiadaliśmy w strojach historycznych o ciekawych miejscach, ludziach i wydarzeniach związanych z historią naszego miasta, kładąc szczególny nacisk na kwestie związane z Patriotyzmem oraz Odzyskaniem przez Polskę Niepodległości. 
Zawsze wielkie wrażenie robi na mnie udział w tych nocnych patriotycznych spacerach z młodzieżą. Budują we mnie świadomość oraz napawają nadzieją na to, że jak to mówił Wincenty Witos "Polska winna trwać wiecznie", a dzięki takiemu młodemu pokoleniu Polaków można być optymistą i wierzyć, że tak właśnie będzie zawsze. Oby tak dalej Kochani! Nie dajmy zmarnować tego co wywalczyli dla nas własna krwią i znojem nasi dziadkowie... pradziadkowie. Życzę Wam i sobie byśmy nigdy nie zaznali głodu Niepodległej.
Uroczyste wręczenie dyplomów - fot. Janek Cios
Dokładnie o północy przy "żywej fladze" okalającej Płytę Marszałka Józefa Piłsudskiego odbył się uroczysty capstrzyk przeprowadzony przez Komendanta Zamojskiego Hufca ZHP druha Janusza Nowosada,  połączony z Apelem Poległych odczytanym przez Pana płk Marka Kwietnia. Na płycie Rynku Wielkiego zapłonął Ogień Niepodległości przyniesiony przez harcerzy z miejsca bitwy Legionistów Józefa Piłsudskiego pod Kostiuchówką na Polesiu Wołyńskim. Na koniec uczestnicy Nocnego Rajdu Listopadowego otrzymali z rak organizatorów pamiątkowe dyplomy. Całość zakończyła się grubo po północy degustacją wojskowej grochówki. W dniu 11 listopada przedstawiciele naszego Stowarzyszenia wzięli również udział w miejskich uroczystościach Święta Niepodległości na Rynku Wielkim. "Mamy Niepodległą..." to hasło powinno z dumą gościć na naszych ustach, gdyż jest dla nas chlubą i oddaniem czci tym, którzy nam ją ofiarowali... oby już na zawsze!
  

Szkoła Podstawowa z Wilanowa za Patrona obrała Hetmana Jana Zamoyskiego

Asysta podczas mszy św. - fot. Archiwum Szkoły
"Takie będą Rzeczypospolite, 
jakie ich młodzieży chowanie...
Nadto przekonany jestem,
że tylko edukacja publiczna
zgodnych i dobrych robi obywateli"

Hetman Jan Zamoyski

Te słowa Hetmana Wielkiego Koronnego i Kanclerza Wielkiego w jednej osobie - Jana Zamoyskiego chyba najlepiej oddają jego stosunek do wykształcenia, nie tylko jemu współczesnych, ale również wielu pokoleń Obywateli, którym to hasło przyświecało przez wieki. To dzięki tak światłym ludziom jak on Rzeczypospolita rosła w siłę i budowała swoją tożsamość. To dzięki spuściźnie po takich osobowościach jak Jan Zamoyski udało nam się przetrwać ciężkie czasy zaborów i zawieruch wojennych, by teraz móc wcielać w życie sens tych słów w wolnej Rzeczypospolitej. 
Z uczniami SP nr 358 w Wilanowie - fot. Archiwum Szkolne
W dniu 7 listopada członkowie naszego Stowarzyszenia mieli ogromny zaszczyt uczestniczyć w Doniosłej Uroczystości Nadania Szkole Podstawowej Nr 358 w Wilanowie Imienia Hetmana Jana Zamoyskiego. Całość rozpoczęła się mszą świętą w Świątyni Opatrzności Bożej, podczas której dokonano poświęcenia nadanego szkole sztandaru. Nasza delegacja zadbała o asystę w strojach historycznych.
Po nabożeństwie, poczty sztandarowe oraz zaproszeni goście, uczniowie, nauczyciele i rodzice, przeszli do gmachu szkoły, gdzie odbyła się dalsza część oficjalna uroczystości. Po tej części przyszedł czas na bardzo interesującą i nowatorską część artystyczną w wykonaniu uczniów, poświęconą osobie i dokonaniom nowo obranego patrona Hetmana Jana Zamoyskiego. Serce rosło, kiedy można było podziwiać występy dzieciaków, w których sporą część poświęcili również historii naszego Hetmańskiego Grodu Zamościa.
Podczas warsztatów z uczniami - fot. Archiwum Szkolne
Następnym punktem był poczęstunek, po którym członkowie naszego Stowarzyszenia przeprowadzili interaktywne warsztaty dotyczące Patrona Szkoły, czasów w jakich żył strojów i obyczajów panujących w ówczesnej Rzeczypospolitej. Podczas spotkania z młodzieżą po za "gwarnym uczestnictwem" uczniów dało się słyszeć brzęk szabel czy strzałów z muszkietu. Nie zabrakło także naszych opowieści o Zamościu i zaproszenia do odwiedzenia Miasta Idealnego. Bardzo ucieszyliśmy, że wilanowscy uczniowie tak wiele wiedzą o naszym mieście. W tym miejscu pragnę podziękować, w imieniu swoim jak i Stowarzyszenia Szanownej Dyrekcji, Gronu Pedagogicznemu (tu w szczególności Pani Karolinie Kornel) za zaproszenie na tak ważną w dziejach Szkoły Uroczystość. Dziękujemy za ciepłe przyjęcie i bardzo miłą atmosferę podczas pobytu w  Wilanowie. Wierzymy, że to spotkanie zaowocuje dalszą współpracą między nami.
Zdobywamy Wilanów - fot. Anonimowy Zwiedzający
Po uroczystościach szkolnych przyszedł czas na chwilę zwiedzania. W tym celu (oczywiście w strojach z epoki, jak widać na zamieszczonym obrazku) wybraliśmy się do Ogrodów Pałacu Wilanowskiego. Wilanów to dla mnie miejsce szczególne, do którego bardzo lubię wracać. Miejsce związane z osobą Króla Jana III Sobieskiego, który to w mojej rodzinnej gminie Rybczewice (w miejscowości Pilaszkowice) także posiadał swoją rezydencję, do której lubił wracać zarówno on jak i jego małżonka Maria Kazimiera zwana Marysieńką. Ale to temat na osobny wpis. Podczas pobytu w Ogrodach Wilanowskich mieliśmy możliwość obejrzenia przepięknej iluminacji świetlnej "tańczącej" w rytm muzyki. Po długim dniu (z Zamościa wyruszyliśmy o 4-tej rano) przyszedł czas na powrót do Zamościa. Wracaliśmy z Wilanowa z poczuciem dobrze spełnionego obowiązku w stosunku do nas zapraszających, jak i obowiązku względem Hetmana Jana Zamoyskiego, który od tego dnia stał się oficjalnym Patronem Szkoły podstawowej nr 358 w Wilanowie.

piątek, 3 listopada 2017

Zapraszamy do obejrzenia wystawy...

Jedno ze zdjęć jakie znalazło się na wystawie - fot. Rafał Maśny
Jak zwykle ciężko mi nadążyć z pisaniem o tym co się wokół mnie dzieje i co się dzieje w naszym Stowarzyszeniu Turystyka z Pasją. Wynika to poniekąd z natłoku obowiązków, ale również z mojego lenistwa... Czasami trudno zebrać mi się do pracy twórczej (a raczej jak w tym przypadku odtwórczej) jaką jest pisanie postów na blogu. W tym wypadku jest niestety podobnie. 
Równo dwa tygodnie temu (20 października br.) w Kawiarni Mazagran przy ulicy Pereca 16 w Zamościu odbył się wernisaż wystawy pt. "Reporterskim Okiem... Turystyka z Pasją w obiektywie Rafała Maśnego". W piątkowy wieczór przy pysznej kawie i wybornym winie spotkali się miłośnicy fotografii oraz sympatycy naszego Stowarzyszenia, by podziwiać prace naszego kolegi Rafała. Miałem przyjemność poprowadzić tę imprezę.
Rafał Maśny to niezwykle utalentowany fotograf specjalizujący się w fotografii reportażowej. Jego prace można oglądać na licznych wystawach zbiorowych organizowanych przez Zamojską Grupę Fotograficzną oraz Galerię Nadszaniec. Więcej o pasji Rafała jaką jest fotografia można przeczytać (i obejrzeć) na jego stronie na fb: Fotografia Dokumentalna i Reportażowa - Rafał Maśny. Wystawa, którą można zobaczyć w Kawiarni Mazagran w Zamościu to jak przypomniał sam autor zdjęć, pierwsza indywidualna wystawa jego fotografii.
Podczas Wernisażu - fot. Dominika Lipska
Rafał towarzyszy z aparatem (i nie tylko, gdyż od niedawna jest również członkiem naszym aktywnym członkiem) Stowarzyszeniu Turystyka z Pasją. Zdjęcia prezentowane na wystawie powstały zarówno podczas imprez organizowanych przez nas jak i plenerów fotograficznych w Zamościu i na Roztoczu. Bardzo dziękujemy Rafałowi za poświęcenie i trud fotografowania tak "niewdzięcznych" modeli jak my. Liczymy na dalszą owocną współpracę, by mógł powstać materiał do kolejnych ciekawych wystaw.
Wszystkim, który przybyli na wernisaż, jak i tym którzy chociaż kątem oka rzucą na wystawę popijając pyszną kawę bardzo dziękujemy. Tych, którzy jeszcze jej nie widzieli, zapraszam do Kawiarni Mazagran przy Pereca 16 w Zamościu. W tym miejscu pragnę również podziękować właścicielom Mazagranu (Kamili i Bogusławowi) za pomoc w organizacji wystawy i wernisażu oraz wszystkim tym nie wymienionym, którzy zawsze nam pomagają i wspierają przy organizacji różnego rodzaju przedsięwzięć.

czwartek, 2 listopada 2017

"Wspomnień Czar" - czyli o tym jak zostaliśmy Hobbitami. Z Lubelskiego

Dominika i ja w Studio Radia Lublin - fot. Archiwum Redakcji
Rozpoczęło się całkiem niepozornie... Pod koniec czerwca lub w pierwszych dniach lipca zadzwonił do mnie redaktor Radia Lublin Józek Szopiński (poznaliśmy się już wcześniej podczas, któregoś z nagrań w radio czy telewizji) i powiedział, że poszukuje ludzi z pasją do nowego radiowego cyklu. Zaproponował nam (Dominice i mi) rozmowę o tym co robimy na co dzień, czym się fascynujemy, co jest naszą pasją.
Nie zastanawialiśmy się długo, gdyż niezmiernie lubimy dzielić się z ludźmi tym co dla nas ważne, a dodatkowo taka rozmowa to świetny sposób na promocję nie tylko działalności naszego Stowarzyszenia, ale również Zamościa i Roztocza. Przejęty całą rozmową nie zapytałem nawet jaki cykl, w którym mamy się zaprezentować będzie miał tytuł. Dowiedziałem się jedynie, że skontaktuje się z nami Pani Redaktor Aleksandra Drozd i przeprowadzi z nami wywiad na miejscu w Zamościu.
Kilka dni po rozmowie z Józkiem zadzwoniła do nas Pani Aleksandra. nagranie udało nam się przeprowadzić bardzo sprawnie, gdyż Zamościu oraz o tym czym się pasjonujemy, co robimy możemy opowiadać godzinami. (Co niektórzy twierdza nawet, że w miarę ciekawie. Dopiero po wysłuchaniu materiału na antenie Radia Lublin dowiedzieliśmy się, że zostaliśmy "Hobbitami. Z Lubelskiego", bo taki tytuł nosi program. O czym opowiadaliśmy możecie przekonać się słuchając audycji "klikając link poniżej:

Kolejny już raz kwestowaliśmy na cmentarzu parafialnym w Zamościu

Przedstawiciele Turystyki z Pasją podczas zbiórki - fot. Paweł Nowak
W tym roku, podobnie jak w latach minionych w Dzień Wszystkich Świętych, przedstawiciele naszego Stowarzyszenia Turystyka z Pasją (Dominika, Andrzej, Rafał i ja) wzięli udział w XI Kweście na odnowę zabytkowych nagrobków na Cmentarzu Parafialnym w Zamościu. Profesjonalne przygotowanie zbiórki zawdzięczamy Organizatorom, czyli Członkom Społecznemu Komitetowi Odnowy Cmentarza Parafialnego w Zamościu.
Ja osobiście w Zamościu kwestuję po raz trzeci. Wcześniej brałem udział w zbiórce w Lublinie na Starym Cmentarzu przy ul. Lipowej. Dla mnie, zawsze dzień zbiórki, jest dniem niecierpliwie oczekiwanym. To wielki zaszczyt, że mogę brać udział w tak wspaniałej i pożytecznej inicjatywie. Obiecuję, że jeżeli zdrowie pozwoli, będę kwestował w następnych latach.
W akcji - fot. Paweł Nowak
W tym miejscu pragnę w imieniu swoim, jak i koleżanki i kolegów, podziękować za umożliwienie nam wzięcia udziału w akcji i dołożenia małej cegiełki do wspólnego dzieła, które powinno być dla Wszystkich obowiązkiem, czyli ratowania śladów naszej historii. Cmentarze i nagrobki na nich się znajdujące, to piękny pomnik nie tylko historii osób tam spoczywają, lecz również historii czasów minionych.
Po podliczeniu zebranych w tym roku środków finansowych okazało się, że padł kolejny rekord. Na odnowę zabytkowych nagrobków Cmentarza Parafialnego udało się zgromadzić kwotę 19 407,90 zł. To o ponad 1000 zł więcej niż w ubiegłym roku. Do tej pory Społecznemu Komitetowi Odnowy Cmentarza Parafialnego udało się uratować 25 nagrobków, 2 barokowe latarnie oraz zabytkową kamienną ławeczkę. Do odnowienia pozostaje jeszcze blisko 200 zabytków znajdujących się na zamojskiej nekropolii. To cel na kolejne lata zbiórki. Wszystkim, którzy w tym roku wsparli kwestę dziękuję naszym Staropolskim  - "Bóg Zapłać"! A tym czasem już z niecierpliwością czekam na kolejną XII już zbiórkę w przyszłym roku.


Więcej o tegorocznej zbiórce przeczytacie klikając w linki poniżej:


czwartek, 19 października 2017

Zaproszenie na Wernisaż Wystawy "Okiem Reportera - Turystyka z Pasją w fotografii Rafała Maśnego"

W imieniu organizatorów pragniemy Zaprosić Państwa Serdecznie na Wernisaż Wystawy "Okiem Reportera - Turystyka z Pasją w fotografii Rafała Maśnego", który odbędzie się w dniu 20 października br, o godzinie 18:00 w Kawiarni Mazagran (ul. Pereca 16) w Zamościu.
Na wystawie będzie można obejrzeć fotografię reportażową autorstwa zamojskiego fotografa Rafała Maśnego, powstałe podczas plenerów i imprez organizowanych przez Stowarzyszenie Turystyka z Pasją. Na Wystawie znajdą się prace wykonane w przepięknej scenerii Zamościa i Roztocza w okresie ostatnich trzech lat działalności Turystyki z Pasją. Więcej informacji o wydarzeniu znajdziecie Państwo "klikając" TUTAJ

Organizatorzy:
- Kawiarnia Mazagran;
- Stowarzyszenie Turystyka z Pasją;
- Fotografia Dokumentalna i Reportażowa - Rafał Maśny;

środa, 18 października 2017

Wizyta Delegacji z Bieżunia w Zamościu w 300 Rocznicę Urodzin Andrzeja Zamoyskiego

Delegacja Bieżunia podczas spotkania z Prezydentem Zamościa
Panem Andrzejem Wnukiem - fot. Wiesław Paszta
Delegacja z Bieżunia odwiedziła Zamość. Wizyta jest związana z obchodami Roku Zamoyskiego, który uchwałą podjęła Rada Miejska w Bieżuniu. Ponadto w 2017 obchodzona jest 300 rocznica urodzin Andrzeja Zamoyskiego.

W rocznicę trzechsetnych urodzin Andrzeja Hieronima Franciszka Zamoyskiego herbu Jelita urodzonego w Bieżuniu - kanclerza wielkiego koronnego, marszałka Trybunału Wielkiego Koronnego, polityka, prawnika, pamiętnikarza czterdziestoosobowa delegacja z Bieżunia i okolic odwiedziła Zamość i Kozłówkę. To miejsca szczególnie związane z rodziną Zamoyskich. Głównym celem było oczywiście oddanie hołdu poprzez złożenie wiązanki kwiatów w krypcie zamojskiej katedry gdzie pochowany został Andrzej Zamoyski i uczestnictwo w mszy świętej. Program przewidywał także bliższe poznanie historii rodu Zamoyskich, poznanie zabytków i muzeów Zamościa oraz pałacu w Kozłówce. Miasta nawiązały między sobą współpracę. Między innymi będą dzielić się swoimi opracowaniami historycznymi. 

Spotkanie z Marcinem Zamoyskim - fot. Wiesław Paszta
Dzień pierwszy
Bieżuń żegna nas porannymi opadami, które powoli ustają po minięciu Warszawy. Po prawie sześciu godzinach docieramy do Zamościa który wita nas słońcem. Szybkie zakwaterowanie w hotelu i udajemy się w kierunku katedry. W Kolegiacie organizowane były uroczystości "koronacyjne" ordynatów z rodu Zamoyskich tu także spoczywają ich prochy. Uchylają się zamontowane w podłodze wykonane z żelaza drzwi z umieszczonymi herbami rodowymi i napisem Fundatoribus Grata Memoria no 1779 (Fundatorom wdzięczna pamięć) , schodzimy do podziemi w których spoczywają prochy ordynatów z rodu Zamoyskich jak również ich bliscy i rodziny. Burmistrz Andrzej Szymański i kierownik bieżuńskiego muzeum Jerzy Piotrowski składają wiązankę kwiatów przed kryptą gdzie spoczywa Andrzej Zamoyski. Możemy także zwiedzić całe podziemie. Rozpoczyna się msza święta a potem jeszcze zwiedzanie świątyni, po której oprowadza nas Dominika Lipska. 
Następnie spotkaliśmy się z Marcinem Zamoyskim, synem Jana Zamoyskiego, ostatniego ordynata, który w latach 1990-1992 i 2002-2014 był prezydentem Zamościa. Panu Marcinowi zostają wręczone upominki i udajemy się pod pomnik Jana Zamoyskiego zrobić pamiątkowe zdjęcie. Teraz pora na odwiedzenie Muzeum Fortyfikacji i Broni Arsenał gdzie zaprezentowano wspaniałą multimedialną projekcje historii miasta i twierdzy Zamość oraz ekspozycję militariów. Teraz wpadamy w ręce przewodnika z pasją czyli Tomka Banacha, który oprowadza nas i dzieli się swoimi wiadomościami o zabytkach miasta. Jeśli ktoś myśli, ze po tak intensywnym dniu można było paść ze zmęczenia to grubo się myli. Po krótkim relaksie czeka nas jeszcze integracyjne spotkanie przy serwowanych lokalnych potrawach a także „odnowa biologiczna” w rytmach muzycznych.

Pod Pomnikiem Założyciela Zamościa Jana Zamoyskiego -
fot. Wiesław Paszta
Dzień drugi
Niedziela zaczęła się od spotkania obecnym prezydentem Zamościa Andrzejem Wnukiem. W sali konferencyjnej Urzędu Miasta przedstawił obecny status miasta , które dzięki swej historii oraz zabytkom takim jak np. świetnie zachowana twierdza staje się dużą atrakcją turystyczną a także biznesową. Głos zabrał również burmistrz Andrzej Szymański, który przedstawił perspektywę rewitalizacji pałacu w Bieżuniu oraz podtrzymania nawiązanych obecnie kontaktów i dalszej współpracy kulturalnej na linii Bieżuń – Zamość. Oczywiście jeszcze wspólne zdjęcie, wręczenie upominków i krótkie spotkanie z miejscową prasą i zwiedzamy kolejne muzeum które mieści się w kamienicach Ormiańskich przy Rynku Wielkim w którym ekspozycja podzielona jest na trzy części: historyczną – poświęconą dziejom Zamościa, rodu Zamoyskich i Ordynacji Zamojskiej, archeologiczną i etnograficzną.Czas nas goni , bo jeszcze pozostało nam zwiedzanie pałacu w Kozłówce. Nad bramą wjazdową napis „ To mniey boli” i wspaniały pałac z ogrodem i powozownią. Poznajemy drzewo genealogiczne rodu Zamoyskich , wspaniałe pokoje i wyposażenie pałacu. Na zewnątrz w ogrodzie przyciąga wzrok skromy brzozowy krzyż na grobie zmarłego w 1940 roku Adama Michała Zamoyskiego założyciela między innymi Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”. Czas powoli dobiega końca, można zwiedzić jeszcze eksponaty w Muzeum Socrealizmu i czeka nas powrót do Bieżunia. To była wspaniała lekcja historii, która poprzez ród Zamoyskich łączy nasz Bieżuń z Zamościem i Kozłówką.

Tekst i zdjęcia: Wiesław Paszta - KurierŻuromiński.pl

Oryginał tekstu znajdziesz TUTAJ