wtorek, 25 kwietnia 2017

"W obronie czci i honoru" - pojedynki w międzywojennym Zamościu

Zamość - lata 20-ste - foto ze strony pinterest.com
Polskie tradycje pojedynkowe sięgają czasów średniowiecza. Dzięki wprowadzeniu prawa magdeburskiego, które dopuszczało pojedynki jako sposób na wydawanie wyroku sądowego rozpowszechniały się one na terenie Rzeczypospolitej. Wraz ze chyłkiem średniowiecza zbrojne starcia stały się sposobem obrony honoru. W tej formie pojedynki przetrwały przez kolejne stulecia, aby osiągnąć swego rodzaju apogeum w dwudziestoleciu międzywojennym. Wyzwanie przeciwnika i udział w pojedynku, nawet o sprawy często błahe, było sposobem na ożywienie życia towarzyskiego, często stając się wydarzeniem poniekąd kulturalnym. Ktoś kto decydował się na tak desperacki z dzisiejszego punktu widzenia krok, z pewnością stawał się bardziej popularny, nawet bardziej wiarygodny w lokalnej społeczności i mógł być uważany za honorowego gentelmana. Swoista moda na obronę honoru za pomocą szabli czy pistoletu nie ominęła również miasta zwanego idealnym - Zamościa. 
Pojedynek
Pojedynkowali się ze sobą ludzie różnych zawodów i profesji, jednak trzeba zaznaczyć, że kodeks honorowy zarezerwowany był dla ludzi wyższego stanu, gdyż ci mogli właśnie uważać się za godnych takiego rozwiązywania sporów. Prym wśród tej grupy wiedli niewątpliwie wojskowi, którzy w Zamościu w okresie międzywojennym stanowili dość znaczny odsetek społeczności miasta. Po wojnie 1920 roku ulokowano tutaj 9 Pułk Piechoty Legionów (9 PPLeg.) oraz 3 Pułk Artylerii Lekkiej (3 PAL). Zamość był również siedzibą dowództwa 3 Dywizji Piechoty. W mieście stacjonował także szwadron zapasowy 12 Pułku Ułanów. Przez zamojski garnizon przewinęło się wielu znanych w późniejszym czasie oficerów. Jak doskonale wiemy honor dla oficera rzecz święta, więc często dochodziło do jego obrony w czasie pojedynków. Pojedynki odbywały się zarówno pomiędzy samymi mundurowymi, jak i pomiędzy oficerami i cywilami. Nie sposób ich wszystkich tutaj opisać, gdyż zarówno pewne braki źródłowe, jak i zawiłość toczonych sporów nam na to nie pozwala, warto jednak przytoczyć kilka ciekawych opisów jakie zachowały się z tamtego okresu. 
Niewątpliwie jednym z ciekawszych opisów jest ten dotyczący mjr Wilhelma Lipskiego i Wiktora Żymirskiego. Pan Andrzej Kędziora, twórca zamojskiej encyklopedii tak opisuje to zdarzenie: „Sam w sobie incydent był banalny i trudno wyobrazić sobie by dzisiaj stał się powodem tak dalece zaangażowanych działań. W 1928 roku. Major Wilhelm Lipski z miejscowego PAL (Pułku Artylerii Lekkiej) oskarżył przed sądem Żyda Bechera, który jadąc ulicą potrącił go dyszlem. Broniący pozwanego Wiktor Żymirski wyjaśnił, iż major jechał niewłaściwą (użył słowa fałszywą) stroną ulicy. W odpowiedzi, poirytowany major wytknął obrońcy, że nie zna akt sprawy. Czując niewątpliwie respekt przed wysokiej rangi oficerem, oponował, jak można to chyba sobie wyobrazić najostrożniej - …to jest niedelikatność ze strony Pana majora… To wystarczyło jednak by wyzwać Żymirskiego na pojedynek. Nawet jak na tamte czasy major wykazał się niezwykłym przewrażliwieniem. Nie wiem czy był jakoś szczególnie zamiłowanym pojedynkowiczem. Pewne jest natomiast, że każde takie wydarzenie urozmaicało życie garnizonowe, a oficerowie często obnosili się z nieskrywaną wyższością wobec cywili”. 
Brama Szczebrzeska - fot za fotopolska.eu
Widzimy więc dokładnie jak łatwo było pojedynek sprowokować. Samo wyzwanie przeciwnika często nie doprowadzało od razu do krwawego finału. Sprawa po między majorem a mecenasem ciągnęła się miesiącami. W tym czasie według obowiązującego w międzywojniu, Kodeksu Honorowego Boziewicza strony musiały udowodnić, że są ludźmi honoru godnymi pojedynku. W tym czasie także powoływano przedstawicieli każdej ze stron (sekundantów) reprezentujący interesy tychże, przed pojedynkiem jak i w czasie jego trwania. To także sekundanci zajmowali się opracowaniem, na podstawie Kodeksu, zasad obowiązujących pojedynkujących się. Jak wyglądał ten akurat pojedynek nie wiemy. Czy rzeczywiście odbył się, czy major usatysfakcjonowany został w inny sposób nie wiadomo. Wiadomo jedynie, że wyzwany prawnik przeżył i swoją reputację zachował. Pracował w Zamościu jeszcze kilka lat, później przeniósł się do Hrubieszowa.
Innym, ciekawym przypadkiem jest ten opisany w artykule płk mgr inż. Ryszarda Muca zamieszczonym w Archiwariuszu Zamojskim pt. „Szable i pistolety w obronie honoru”. Pisze on tak „Sprawy honorowe”, jak wynika z posiadanych przez Zamojskie Archiwum unikalnych materiałów dotyczyły również wydarzeń bardzo poważnych. Do takich z pewnością należy zaliczyć sprawę ppor. Bohdana Zielińskiego z zamojskiego pułku i mecenasa Lucjana Krajewskiego zamieszkującego i pracującego w Białej Podlaskiej. Ten drugi zarzucił oficerowi pohańbienie swojej narzeczonej, niejakiej Feliksy S. , a podejmując jak się okazało niewłaściwe kroki w obronie czci swojej ukochanej, naraził się na niemiłe perypetie. Sprawa okazała się nader złożona i podobnie, jak w przypadku historii opisanej przez A. Kędziorę – wcale nie obrona dobrego imienia narzeczonej stała się zasadniczym punktem odniesienia do honorowego rozwiązania zaistniałej sytuacji, ale fakt, że ów oficer poczuł się dotknięty pewnym listem otrzymanym od narzeczonego panny S., wspominającego mecenasa Krajewskiego.
Dom Centralny - foto za fotopolska.eu
Pierwszym datowanym na 7 czerwca 1931 roku dokumentem w sprawie jest „Protokół z posiedzenia zastępców obustronnych” (chodzi tu o pomocników stron lub inaczej sekundantów), ze strony Lucjana Krajewskiego – dwóch aplikantów sądowych – panów Ottomara Bussego i Jana Gołaszewskiego, a ze strony ppor. Bohdana Zielińskiego – oficerów w osobach mjr Franciszka Szkuty i por. Henryka Korolko, które odbyło się w Białej Podlaskiej (Hotel Polski) o godz. 11:00. Takie posiedzenia miały na celu wyjaśnienie wielu kwestii – w tym zwłaszcza przedstawienie stanowisk stron, określenie stopnia obrazy, a także, co jak się później okaże istotne dla finału sprawy – przyznanie prawa obrażonego.
Jako podstawę przy pertraktacjach, obie strony przyjęły Kodeks Honorowy Władysława Boziewicza. Zastępcy ppor. Zielińskiego zażądali zadośćuczynienia za zniewagę wyrządzoną mu przez Krajewskiego listem i uznanie prawa obrażonego temuż oficerowi. Natomiast zastępcy Lucjana Krajewskiego twierdzili, że prawo obrażonego należy przyznać ich mocodawcy, motywując to tym, że wspomniany list należy traktować jako zniewagę narzeczonej i tę zniewagę przyjmują, jako punkt wyjścia całej sprawy (…)
(…) Wobe takiej rozbieżności zdań, zastępcy obu stron zgodzili się na powołanie Sądu Honorowego”. Sprawa ciągnęła się dalej. Ostatecznie Sąd Honorowy przyznał rację Zielińskiemu. W oświadczeniu z posiedzenia, które odbyło się 3 października 1931 r. w Kasynie Oficerskim 3 p.a.p w Zamościu napisano (…) obrazę kwalifikuje się jako obrazę trzeciego stopnia. Wobec powyższego zastępcy ppor. Zielińskiego zażądają udzielenia satysfakcji ich mocodawcy w formie starcia orężnego. Ponieważ pan ppor. Zieliński jako obrażony, ma prawo wyboru broni, stawiania warunków i zaostrzenia tychże, jako też wyboru miejsca – żąda więc starcia na szable.
Rynek Wielki - foto za fotopolska.eu
Nie był to jednak finał całej sprawy. Z różnych przyczyn odwlekano moment samego pojedynku. Do rozstrzygnięcia sytuacji doszło jak pisze płk mgr inż. Ryszard Muc „Dnia 3 grudnia 1931 r. na Sali balowej Kasyna Oficerskiego w Zamościu, na piętnaście minut przed ustalonym na godz. 9:00 pojedynkiem na szable w obecności swoich zastępców stawili się Panowie Ppor Zieliński  i mecenas Krajewski. Zgodnie z ustaleniami, dwie szable dostarczyli zastępcy obrażonego oficera. Wśród osób towarzyszących byli jeszcze lekarze każdej ze stron, oraz Kierownik walki Pan ppłk dypl. Stanisław Rola – Arciszewski. Po losowaniu szabel Kierownik walki omówił jej prawidła, a na koniec wezwał do pogodzenia się. Przeliczył się ten kto myślał, że w tym momencie przeczyta opis straszliwej walki obejmującej momenty grozy i przerażenia, okraszonej strumieniami lejącej się krwi, odrąbanych członków itd., bowiem materiały źródłowe nie zawierają protokołu z odbytego pojedynku. Ale bez względu na to, czy doszło do pojedynku, czy przeprosin obrażonego oficera – możemy być pewni, że mecenas Krajewski, jako człowiek honoru, udowodnił Pannie Felicji, iż w pełni zasługuje na jej uczucie i oddanie.
Ta interesująca historia jednego z wielu pojedynków, jakie miały miejsce w naszym przedwojennym Grodzie, tu opisana ukazuje nam procedurę, jaką należało podjąć, by w obronie honoru mogło dojść do „spotkania z bronią”.” 
Najlepszą puentą tego tematu będzie chyba fragment pochodzący z cytowanego wyżej artykułu „Szable i pistolety w obronie honoru”: „Trudno sobie wyobrazić, co działoby się dzisiaj, gdyby obowiązywały zasady określone w Kodeksie Honorowym Boziewicza, którym kierowały się, nie tak dawno przecież zwaśnione wówczas strony i słowna zniewaga uważana byłaby za obrazę dającą prawo do wezwania na pojedynek. Główną atrakcją naszej codzienności byłyby z pewnością starcia orężne w obronie swojej godności. Nie ma żadnych wątpliwości, że przodującą w tym dziale grupą osób, byliby politycy, którzy używanie słów obraźliwych i pomówień, traktują współcześnie, jako swoistą broń w walce z przeciwnikami, a przecież tego rodzaju broń – słowa, i te wypowiedziane, i te pisane mają często ogromną moc – potrafią ranić, niszczyć człowieka, a nierzadko doprowadzać do największej tragedii – śmierci”

Niniejszy tekst opublikowałem na łamach Nowego Kuriera Zamojskiego



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz