wtorek, 2 lutego 2016

Z cyklu: "Wspomnień czar" - Rajd w nieznane po nałęczowskich wąwozach - 2 lutego 2013

Po raz kolejny spotykamy się w moim wspomnieniowym cyklu. Tym razem przypomnę sobie i Wam, rajd pieszy, który miał miejsce dokładnie trzy lata temu 2 lutego 2013 roku. Zapraszam do lektury. 

Trasa: Łopatki - Górczyńskie - Chruszczów Kolonia - Nałęczów
Długość trasy wedłóg GPS-u: ok. 15 km

To już drugi w tym roku „Rajd w nieznane”. Obiecałem sobie wziąć udział we wszystkich w tym roku rajdach organizowanych przez „Niezależnych”. Na razie udaje mi się zgrywać terminy. 
O 7:45 wyruszyliśmy z Dworca Głównego PKP w Lublinie w trwającą 35 minut podróż pociągiem.
Grupa rajdowa KTP "Niezależni" - fot. Tomasz Banach
Na stacji w Nałęczowie dołączyli do nas członkowie Grupy Rajdowej „Krwinka” z Poniatowej. Wysiedliśmy na stacji w Łopatkach. Tutaj dołączyły do nas dzieciaki ze szkolnego koła turystycznego. W ten sposób uzbierała nas się całkiem liczna grupa. Po przejściu na drugą stronę torów, zatrzymaliśmy się przed miejscowym sklepem, by poczynić ostatnie zakupy. Tłok w małym sklepie zrobiliśmy niebywały i kolejkę jak za czasów socjalizmu. Po szybkich zakupach ruszyliśmy na rajdowy szlak. Pogoda dzisiaj nie sprzyjała wędrowaniu. Padał uciążliwy deszcz, a pod nogami roztapiał się mokry śnieg, tworząc „ciapowatą breję”.
Początkowo maszerowaliśmy asfaltem, by po przejściu kilkuset metrów skręcić w lewo, na strome, prowizoryczne schodki prowadzące w głąb wąwozu. Pod nogami było bardzo ślisko, co niektórzy odczuli na własnych tyłkach. Na dnie wąwozu było na szczęście jeszcze dość dużo śniegu. W wąwozie przekroczyliśmy pierwszy podczas dzisiejszego spaceru strumyk. Kiedy wyszliśmy na górę z wąwozu, „odwiedziliśmy” starą, opuszczoną chałupę. Skręciliśmy w prawo by wejść do następnego wąwozu. Było ich na naszej dzisiejszej trasie kilkanaście. 
Zimowe grzybki - fot. Tomasz Banach
Po wyjściu z wąwozu, pod przydrożnym krzyżem, zrobiliśmy pamiątkowe, grupowe zdjęcie. Wyruszyliśmy dalej. Początkowo szliśmy przez pokryte topniejącym śniegiem pola, by następnie wejść do głębokiego wąwozu. Strome i wysokie zbocza przypominały mi Wąwóz św. Jadwigi w Sandomierzu. Maszerowałem na końcu grupy, by spokojnie oddać się mojej pasji, czyli fotografii. Po drodze spotkaliśmy rosnące na drzewie grzyby. Jak się okazało jadalne! Na dnie wąwozu zrobiliśmy krótki odpoczynek. Czekał nas najtrudniejszy podczas dzisiejszego rajdu odcinek.
Kiedy chwilę odetchnęliśmy ruszyliśmy w dalsza drogę. Przeszliśmy przez strumień, by teraz kluczyć miedzy drzewami idąc wzdłuż płynącego dołem wąwozu strumyka. Podczas kolejnego pokonywania potoku jeden z chłopców uczestniczących w rajdzie zostawił w nim niezwiązanego buta. Trzeba było podjąć akcję wyłowienia go. Teraz musiał wędrować w mokrym bucie, odwrotu nie było. Taką karę płaci się za brak nawyku wiązania obuwia. Po przejściu strumienia trawersowaliśmy po stromym zboczu wąwozu, gdyż na jego spodzie płynął strumień, który zamienił się w szerokie rozlewisko, zasilany wodą z topniejącego śniegu. Było ciężko. Trzeba było chwytać się mokrych drzew, lub włączać napęd na cztery kończyny. Daliśmy jednak radę. Kiedy zeszliśmy w dół wąwozu, wpadłem nogą do strumienia. Na szczęście szybko z niej wyskoczyłem i nie zdążyło mi się nalać lodowatej wody do buta. Deszcz nadal siąpił.
Rozlewisko - fot. Tomasz Banach
Szukaliśmy odpowiedniej drogi, by dojść do asfaltowej drogi. Weszliśmy w kolejny głęboki wąwóz. Tutaj na szczęście trawers po zboczach nie był konieczny i szliśmy dnem wąwozu. Kolejny krótki odpoczynek na wypicie czegoś rozgrzewającego i ruszamy w dalszą drogę. Kiedy wyszliśmy z lessowego jaru, kluczyliśmy między gęstymi drzewami zagajnika, by następnie maszerować przez pola. Mokry śnieg i rozmiękająca ziemia znacznie utrudniały wędrówkę. W niektórych miejscach na polu utworzyły się rozległe rozlewiska. 
Kiedy doszliśmy do szosy skręciliśmy w lewo. Po przejściu kilkudziesięciu metrów przekroczyliśmy torowisko Nałęczowskiej Wąskotorowej Kolejki Dojazdowej. Niestety Chyba nie używane, bo dosyć zarośnięte. Zaraz po przejściu torowiska skręciliśmy w prawo by wejść do kolejnego wąwozu. Przestałem liczyć, który to już dzisiaj wąwóz, ale każdy jest inny, cudowny i piękny. 
Po wyjściu z wąwozu maszerowaliśmy polną drogą, by osiągnąć stromiznę następnego jaru. Tym razem pokonaliśmy krótki odcinek wąwozowy, by następnie skręcić w prawo. Po przejściu przez opuszczoną posesję (na której stała wiejska studnia), doszliśmy do szosy. Po skręceniu w lewo weszliśmy na teren miejscowości Chruszczów – Kolonia. Teraz szliśmy po asfalcie. Jak zwykle wlokłem się na końcu rozmawiając z prezesem „Niezależnych” Jurkiem. Na zakręcie przed mostem na strumieniu minęliśmy przydrożną kapliczkę
Rajdowe ognisko - fot. Tomasz Banach
Zaraz za mostem, idąc wzdłuż potoku dotarliśmy do miejsca, w którym zaplanowane było rajdowe ognisko. Rozpalało się dość ciężko, gdyż mokre gałęzie nie chciało się palić. Jednak dla wytrawnych turystów nie ma rzeczy niemożliwych i udało nam się rozpalić ogień. Nie zabrakło oczywiście pieczonych kiełbasek. Ja tym razem zaaplikowałem sobie porządny kawałek pieczonego boczku. Ognisko nieco rozgrzało nasze przemarznięte ręce. Deszcz nadal siąpił. 
Gdy ugasiliśmy ogień wyruszyliśmy dalej, początkowo polną drogą, a następnie „betonówką”, która zaprowadziła nas do Nałęczowa. Teraz szliśmy już ulicami uzdrowiskowego kurortu. Schodząc w dół minęliśmy wille „Starówka”. Kiedy doszliśmy do przelotowej ulicy skręciliśmy w lewo udając się w kierunku parku zdrojowego. Przez ośnieżony park przeszliśmy do centrum Nałęczowa. O Nałęczowie nie będę się tutaj rozpisywał, bo jest to tak znana miejscowość uzdrowiskowo – wypoczynkowa i tak wiele o niej już pisali wielcy pisarze, że opis sporządzony przez moją skromną osobę niewiele wniósłby do bogatej literatury charakteryzującej to cudowne miejsce. 
Przy ognisku - fot. Tomasz Banach
W Nałęczowie postanowiliśmy pójść na pizze do miejscowej knajpki. Okazało się to świetnym pomysłem. Po pierwsze pizza była świetna, a po drugie w lokalu buchał przyjemny żar z kominka, który pozwolił nam się ogrzać i wysuszyć przemoczoną odzież. Atmosfera turystycznego spotkania była świetna. Najedzeni i wysuszeni wyruszyliśmy odwiedzić ostatni punkt naszej dzisiejszej wędrówki, czyli cmentarz przy kościele św. Jana Chrzciciela, gdzie w 150 rocznicę wybuchu Powstania Styczniowego złożyliśmy hołd poległym w walce z wojskami rosyjskimi powstańcom, których mogiła znajduje się na miejscowym cmentarzu. Na dworze zrobiło się ciemno.
Z cmentarza poszliśmy na przystanek busów. Na szczęście stał już mikrobus, którym wróciliśmy do Lublina. Dziękuję organizatorom i uczestnikom, za wspaniałą wędrówkę i atmosferę na rajdzie. Teraz pozostają tylko wspomnienia i oczekiwanie na następne wyjście w teren. Postaram się jeszcze w tym roku odwiedzić nałęczowskie wąwozy wiosną, kiedy wszystko rozkwita, a stoki pokrywają się bujną roślinnością. Do zobaczenia na następnym szlaku…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz