środa, 3 grudnia 2025

Skarby Lubelszczyzny: Staw Noakowski – wieś, która pamięta więcej niż niejeden podręcznik

Dwór w Stawie Noakowskim - fot. Tomasz Banach

Gdyby Staw Noakowski umiał mówić, to pewnie zacząłby od przeciągłego westchnięcia i zdania: „Oj, panie kochany… ja tu siedzę od XIV wieku!” I miałby rację. Bo ta niewielka wieś, schowana dziś między zielenią pól, powstała na przełomie XIV i XV wieku, kiedy po okolicy buszowali jeszcze rycerze, a mapy rysowano bardziej z wyobraźni niż z geometrii. Wtedy zwano ją po prostu Stawem, czasem Stawem Zamojskim – bo jak inaczej nazwać miejsce, przy którym błyszczała woda? Pierwszy raz pojawia się w dokumentach w 1419 roku, co oznacza, że już wtedy ktoś pilnie notował, że „takie oto miejsce istnieje”. Niewiele o nim napisano – ale było. A jak było, to rosło.
Dwór przed remontem (maj 2013) - fot. Tomasz Banach
Kto tu rządził, czyli od Mińskich po Noakowskiego. Przenieśmy się teraz do połowy XIX wieku, kiedy to ziemie w Stawie zaczęły przechodzić z rąk do rąk, niczym w dobrze zapowiadającym się serialu kostiumowym. W 1853 roku dobra Staw kupił Jan Miński. Już wtedy rozróżniano dwa majątki: Staw „A” i Staw „B” – jak w dzisiejszym supermarkecie: „ta wersja i ta wersja, wybierz, co ci pasuje”. W 1856 roku Staw „A” przeszedł w ręce Franciszki z Lisowskich Baranickiej, żony Ignacego. Ale długo go nie trzymała – bo już w 1859 roku sprzedała go mężczyźnie, który na zawsze zmienił nazwę miejscowości: Adolfowi Noakowskiemu. To od jego nazwiska wzięła się dzisiejsza nazwa wsi – Staw Noakowski. I trudno mu się dziwić – jak już coś budował, to porządnie. 
Dwór, który wyrósł z cegły, kamienia i ambicji. Noakowski nie próżnował. To za jego czasów powstał murowany dwór, z cegły i białego kamienia, oparty na stylizacji klasycystycznej – czyli elegancja, umiar i to, co dziś nazwalibyśmy „ponadczasową architekturą”. W 1861 roku założono park dworski – miejsce spacerów, westchnień, rodzinnych rozmów i dziecięcego chichotu. Zapewne ładniejszy niż niejedna współczesna galeria handlowa. Ale w 1864 roku przyszła epoka uwłaszczeń. Majątek przeszedł reorganizację – ziemia została rozdzielona między chłopów, a przy dworze pozostał już tylko folwark. To było to samo pokolenie, które tworzyło Gminę Nielisz, w której Staw Noakowski znalazł się na stałe.
Przed remontem (maj 2013) - fot. Tomasz Banach

 Śmierć właściciela, zmiany i... przebudowy. W 1880 roku Adolf Noakowski zmarł, a majątek przejęły jego żona Bronisława i dzieci. Pod koniec XIX wieku postanowili odświeżyć wygląd domu – i tak dwór zyskał kształt, który oglądamy dziś. Nieco później, w okresie międzywojennym, pojawiły się kolejne zmiany w architekturze. W tym czasie Staw Noakowski miał już nowych gospodarzy – W latach 1905–1944 majątek należał do Leona Skupińskiego – postaci, którą okoliczni mieszkańcy wspominają do dziś. Szkoła pod dachem dworu, czyli dzieci rządzą! Historia po wojnie potoczyła się jak w wielu podobnych miejscach na Lubelszczyźnie. Dwór przeszedł w ręce państwa, a w jego wnętrzu powstała szkoła podstawowa. Jeśli ktoś uważa, że dzieci nie robią hałasu – niech zapyta ściany dworu. One wiedzą swoje. Szkoła działała aż do 2009 roku, co czyni ten dwór prawdziwym weteranem edukacji.

Fronton - fot. Tomasz Banach

Dzisiejszy Staw Noakowski – od zabytku do miejsca, gdzie wdycha się zdrowie. Dziś dwór znów wygląda godnie. Po rewitalizacji odzyskał dawny blask, a wokół pojawiły się nowoczesne dodatki. I to jest piękne. Dwór polski – w najlepszym tego słowa znaczeniu. Dzisiejszy budynek to klasyczny przykład „dworu polskiego” – skromnego, ale eleganckiego, harmonijnego, osadzonego w krajobrazie jakby był tu od zawsze. A w sumie… był. Cegła, kamień, wapienna zaprawa, klasycystyczna fasada – wszystko to przetrwało burze dziejów, wojny, zmiany ustrojów i epok, a nawet codzienny gwar szkolnych przerw. A gdyby ściany mogły opowiadać… to powiedziałyby pewnie: „Byli tu rycerze. Byli ziemianie. Były dzieciaki z tornistrami. I wszyscy zostawili po sobie ślad.” A dziś dwór stoi jak dawniej – może trochę odświeżony, trochę bardziej uśmiechnięty, trochę nowoczesny – ale dumny, że przetrwał wieki i wciąż ma komu opowiadać swoją historię.

sobota, 29 listopada 2025

Tradycyjne Andrzejki na Lubelszczyźnie: zwyczaje, o których mało kto słyszał!

Andrzejki to jedna z najpiękniejszych i najbardziej tajemniczych nocy w polskim kalendarzu. Choć wiele wróżb znamy z ogólnopolskiej tradycji, to Lubelszczyzna kryje w sobie wyjątkowe, często zapomniane zwyczaje, które przetrwały w małych wsiach, domach kultury i rodzinnych opowieściach. Jeśli kochasz lokalny folklor, magia tej nocy na pewno Cię zachwyci! 

Lanie wosku – klasyka w lubelskim wydaniu. To najpopularniejsza wróżba w całej Polsce, ale na Lubelszczyźnie często wykonywano ją przez starą, kutą kłódkę lub szczęśliwy klucz przekazywany w rodzinie. Uformowany z wosku kształt oglądano przy świetle świecy, a cień miał zdradzić przyszłość – szczególnie pannom szukającym miłości. 

Wróżby z imion – która kartka zwycięży? Dziewczęta ciągnęły karteczki z imionami przyszłych wybranków lub wkładały je pod poduszkę, wierząc, że we śnie poznają imię przyszłego męża. Popularne było także rzucanie karteczek na podłogę – ta, która poleciała najdalej, wskazywała „tego jedynego”. 

But za butem. Przesuwanie butów do progu To jedna z najbardziej charakterystycznych wróżb w regionie. Dziewczęta ustawiały swoje buty w rządku i przesuwały je w stronę drzwi. Pierwszy but, który przekroczył próg, wróżył rychłe zamążpójście. Emocji zawsze było przy tym co niemiara! 

Co kryje się pod miseczkami? Na Roztoczu i w wielu wsiach Lubelszczyzny popularna była zabawa, w której pod miseczkami ukrywano symboliczne przedmioty: obrączkę – szybkie wesele, pieniążek – dostatek, chleb – powodzenie w pracy, różaniec – życie duchowe, pustą miskę – brak zmian. Wróżba budziła wiele śmiechu, ale bywała też zaskakująco trafna! 

Magia ognia i popiołu. W okolicach Chełma czy Zamościa dziewczęta wkładały patyczki do żaru. Jeśli dwa patyczki zetknęły się – oznaczało to zbliżający się związek. Liczba iskier z paleniska miała zaś przepowiadać dostatek w nadchodzącym roku. Na wodzie puszczano połówki orzechów z małymi świeczkami. Gdy „łódeczki” podpływały do siebie, wróżyło to spotkanie przyszłej miłości. To jedna z najpiękniejszych, bardzo nastrojowych wróżb. 

  Ludowa symbolika stroju. Na dawnej Lubelszczyźnie panny w tę noc ubierały białe koszule, symbolizujące czystość. Rozpuszczały też włosy – miało to „otworzyć drogę” przepowiedniom. 

 Andrzejki dziś – tradycja, która żyje. Choć czasy się zmieniają, wiele zwyczajów przetrwało. Muzea, szkoły i domy kultury na Lubelszczyźnie regularnie organizują wróżby, warsztaty i pokazy folkloru. To piękny sposób na łączenie lokalnej historii ze współczesną zabawą. A jakie wróżby dzisiaj zagoszczą na Waszych imprezach Andrzejkowych?

niedziela, 23 listopada 2025

Zima, która przyszła jesienią – niezwykłe oblicze Roztoczańskiego Parku Narodowego

Autor - fot. Autoportret 

W tym roku jesień w Roztoczańskim Parku Narodowym trwała zaledwie chwilę – jakby natura tylko na moment założyła złocisto-rudy płaszcz, po czym od razu okryła się bielą. To, co zwykle zwiastuje długie przejście między porami roku, tym razem wydarzyło się błyskawicznie, niemal niezauważalnie. Wystarczyło kilka dni, by ciepłe odcienie bukowych liści zastąpiła śnieżna cisza, a Roztocze zaskoczyło nas pełnią zimowego krajobrazu… jeszcze zanim zdążyliśmy na dobre pożegnać jesienne kolory.

Roztoczański las - fot. Tomasz Banach 

Spacer, który zamienia się w opowieść. Wchodząc na parkowe ścieżki, ma się wrażenie, że wszystko zatrzymało się w czasie. Śnieg, dopiero co opadły, leży na gałęziach jak miękki puch, pochłaniając dźwięki i tłumiąc każdy krok. Nawet wiatr zdaje się szeptać ciszej niż zwykle, by nie zakłócać tego niezwykłego spokoju. Kiedy stawia się stopę na szlaku, pod podeszwą rozlega się subtelne, niemal ceremonialne pękanie lodowych kryształków – dźwięk, który wprowadza w rytm tego miejsca. To właśnie tutaj, pomiędzy iglastymi drzewami, rodzi się szczególna magia późnej jesieni i wczesnej zimy, mieszająca się w jeden niepowtarzalny krajobraz.

Śnieżna droga - fot. Tomasz Banach
Opowieść pisana tropami zwierząt. W Roztoczańskim Parku Narodowym zimowe ślady pojawiają się szybciej niż w innych miejscach. Wystarczy przystanąć na chwilę, by dostrzec drobne odciski saren, cięższe tropy jelenia, a czasem nawet nieśmiałe zygzaki rysia, który zostawia po sobie znak obecności tylko wtedy, gdy nikt nie patrzy. Śnieg staje się księgą, w której każde zwierzę zapisuje własną historię. To właśnie te znakowane białe karty sprawiają, że spacer po RPN późną jesienią zamienia się w małą detektywistyczną przygodę – pełną domysłów, cichego zachwytu i szacunku dla świata, który zwykle kryje się przed ludzkim wzrokiem.

Surrealizm Roztocza - fot. Tomasz Banach

Zapach zimy, smak jesieni. Choć krajobraz wydaje się niemal w pełni zimowy, w powietrzu wciąż czuć jesień. Aromat wilgotnego runa leśnego i opadłych liści miesza się z chłodem, który szczypie w policzki i zapowiada nadchodzące mrozy. To połączenie tworzy unikatową atmosferę – tak rzadką i krótkotrwałą, że warto ją uchwycić, choćby na moment. To czas, gdy las pachnie jak dwa sezony jednocześnie, a człowiek ma wrażenie, że stoi na granicy czegoś ulotnego, co za chwilę zmieni swój kształt.

Na granicy RPN - fot. Tomasz Banach
Między październikiem a grudniem. Tegoroczna aura wygląda tak, jakby ktoś niechcący przełączył Roztocze z trybu „październik” na „grudzień”. Ale natura, jak zwykle, przyjęła tę zmianę z godnością. Buki otulone białym nalotem wyglądają jak z obrazów dawnych mistrzów, a sosny i jodły tworzą gęste, mroźne tunele, w których światło rozprasza się jak w zimowym kalejdoskopie.

Pomnik Powstania Zamojskiego w Szewni Dolnej - fot. Tomasz Banach
Dlaczego warto odwiedzić RPN właśnie teraz? Bo takiego Roztocza nie widuje się często. Jesienno-zimowy krajobraz trwa krótko, jest zjawiskiem niemal ulotnym. To idealny czas na spokojne wędrówki, fotografowanie rzadkich zjawisk pogodowych i obserwowanie pierwszych zimowych rytmów przyrody. Dla tych, którzy cenią ciszę i spokój – to prawdopodobnie najpiękniejsze dni w roku.

Autor bloga - fot. Anna Banach
Zima przyszła za wcześnie, ale przyniosła widoki, które zapierają dech w piersiach. Roztoczański Park Narodowy w takiej odsłonie to sceneria niemal baśniowa – krucha, efemeryczna i absolutnie wyjątkowa. Jeśli jeszcze tam nie byliście… warto wybrać się właśnie teraz, zanim śnieg zdąży stopnieć, a jesień upomni się o swoje.

środa, 19 listopada 2025

Skarby Lubelszczyzny: Pałac w Ruskich Piaskach

Fronton Pałacu - stan obecny (listopad 2025) - fot. Tomasz Banach 

Listopad ma w sobie coś z ciszy starej fotografii — światło blednie, mgła przykrywa pola jak miękki pled, a ja znów wyruszam na trip przez Lubelszczyznę, by odnaleźć te miejsca, gdzie historia stoi tuż obok nas, tylko lekko przykurzona. Tym razem los zaprowadził mnie do Ruskich Piasków. Niby niewielka wieś, niepozorna, ale ja już dobrze wiem, że na tej ziemi najmniejsze miejscowości skrywają największe opowieści. Gdy wjechałem aleją, a zza gałęzi wyłonił się pałac, poczułem, jakby czas na chwilę obrał inny kierunek. 

Pałac od strony ogrodu (archiwum: maj 2013) - fot. Tomasz Banach

O dawnych właścicielach i ich świecie. Ruskie Piaski — nazwa miękka, sypka, jakby ktoś garść suchego piasku przesypywał między palcami. A przecież przez wieki przechodziły przez ręce rodów, które pisały lokalną historię tak samo pewnie, jak kaligraf piórem po pergaminie. Byli tu Hurkowie, potem Zamoyscy — możni, zapobiegliwi, trzymający pieczę nad ziemią i ludźmi. Ale dopiero na początku XX wieku pojawił się ktoś, kto zapragnął nadać temu miejscu blasku, o którym mówi się nie szeptem, lecz z zachwytem. Adam Gasztołd Bukraba. Człowiek z wyobraźnią, który w 1906 roku postawił pałac tak pięknie neorenesansowy, że do dziś, nawet z oddali, wygląda jak przeniesiony z kart romantycznej powieści. Z ryzalitem, który jak wysunięta pierś dumnie podtrzymuje fronton. Z basztą, okrągłą i zgrabną przypominającą strażniczkę opowieści. Z wieżą, której zegar wydaje się liczyć nie minuty, lecz kolejne rozdziały dziejów. Wokół pałacu — park. Och, kiedyś musiał wyglądać jak scena z filmu kostiumowego: grabowe aleje, altanki kuszące cieniem, staw odbijający chmury, a na trawie długie suknie dam falujące przy spacerach. Taki był świat, który tu zbudowano — świat elegancji, spokojnego zbytku i rozmów prowadzonych przy szmerze wody.

Herb Rodu Gasztołd Bukraba - "Gryzima" i data budowy pałacu - fot. Tomasz Banach
Zmienna fortuna i nowe czasy. Ale historia — jak wiadomo — lubi przewracać kartki bez ostrzeżenia. I tak po wojnie pałac przeszedł w inne ręce, a jego dawna świetność zaczęła przygasać, jak świeca dogasająca nad porzuconym listem. Z czasem jednak ktoś zapalił tę świecę na nowo. W latach 80. pałac odrestaurowano — nie w pełni po dawnemu, ale na tyle, by budynek znów mógł oddychać spokojnie. Dziś jest Domem Pomocy Społecznej — i choć życie w jego murach toczy się inaczej niż sto lat temu, nadal czuć tu troskę i obecność ludzi. A to również jest forma świetności — cicha, codzienna, ale godna.

Pałac w latach 1939 - 43 - źródło: fotopolska.eu 
Listopadowe spotkanie. Kiedy po raz kolejny stanąłem przed pałacem tej jesieni, świat miał kolor wyciszonego brązu. Drzewa traciły ostatnie liście, park pachniał mokrą ziemią i długim snem natury. A sam pałac? Wyglądał jak starszy, siwy pan, który przeżył wiele, ale nadal stoi prosto, z oczami pełnymi wspomnień. W listopadzie takie miejsca mówią głośniej. Echa kroków odbijają się mocniej, cisza ma głębszy ton, a wyobraźnia łatwiej widzi to, co było tu przed laty — damy w kapeluszach, konie czekające w powozowni, rozmowy na schodach ryzalitu… Spacerowałem po parku, zaglądając między drzewa, wsłuchując się w szept wiatru. Czasem lubię myśleć, że to właśnie tamte dawne opowieści chcą jeszcze raz dać o sobie znać — a ja mam zaszczyt je usłyszeć.

Wieża zegarowa (archiwum - maj 2013) - fot. Tomasz Banach

Dla czego warto tu przyjechać? Bo to nie jest tylko pałac. To kapsuła czasu. Samotna, piękna, stojąca na uboczu dróg wielkiej historii, ale równie ważna. Bo jest świadkiem życia, które płynęło tu kiedyś leniwie, dostojnie, z elegancją. Bo listopadowy spacer po parku przy pałacu w Ruskich Piaskach potrafi zrobić w sercu takie miejsce ciszy, jakie trudno znaleźć gdzie indziej. I wreszcie — bo takie miejsca uczą nas patrzeć uważniej. Nie tylko na zabytki, ale na życie.

sobota, 15 listopada 2025

Skarby Lubelszczyzny - Listopadowy spacer nad Tanwią

O czym szumią "szumy" - fot. Tomasz Banach

Listopad na Roztoczu ma swój własny rytm. Ciszę przerywa tu tylko szelest liści i jednostajny szept rzeki, który tego miesiąca brzmi jakby odrobinę głębiej, poważniej. Ilekroć wyruszam na szlak Rezerwatu „Nad Tanwią”, mam wrażenie, że idę spotkać się ze starym przyjacielem — takim, który zawsze wita się inaczej, choć pozostaje przecież tym samym. A jesienią… och, jesienią to miejsce potrafi zaczarować nawet mnie, człowieka, który był tu setki razy.

Tylko szum, szum, szum... - fot. Tomasz Banach
Szlakiem w dół ku wodzie. Wchodzę w las i od razu czuję, jak igliwie miękko ugina się pod stopami. Zapach mokrej ziemi miesza się z aromatem opadłych liści, a powietrze jest chłodne, jakby ktoś przetarł je srebrnym pędzlem. Idę dalej, w stronę rzeki, i wiem, że za chwilę usłyszę dźwięk, który od lat niezmiennie mnie wzrusza. Najpierw nieśmiało, jak szept dziecka — potem wyraźnie, rytmicznie: szum, szum, szum… To słynne szumy na Tanwi, niewielkie progi rzeczne i wodospady, które dały temu miejscu jego wyjątkowy charakter. Każdy z nich brzmi nieco inaczej — jedne jak przesypywany piasek, inne jak potok śmiechu, jeszcze inne jak bicie serca ukrytego wśród drzew. Czasem stoję nad nimi dłużej, niż pozwala mi plan wycieczek, bo trudno się oprzeć temu wodnemu koncertowi.

Jesień wszystko odmienia - fot. Tomasz Banach
Rzeka, która niesie legendy. A Tanew… to rzeka, o której mówi się tu szeptem. Miejscowi od dawna wierzą, że płynie nią nie tylko woda, ale też dawne opowieści. Jedna z legend głosi, że jej nurt prowadzi śladami nieszczęśliwych kochanków, którzy uciekali przed gniewem możnego rodu. W miejscu, gdzie dogonił ich los, woda miała „rozszlochać się” na kamieniach — i tak narodziły się szumy. Inna opowieść mówi o duchu strażnika puszczy, który przemierza tutejsze lasy, zamieniając się czasem w mgłę unoszącą się nad rzeką o świcie. Mówią, że ci, którzy idą szlakiem z dobrym sercem, poczują jego obecność jako ciepły powiew — nawet w najzimniejszy listopadowy dzień. Czy to prawda? Nie wiem. Ale wiem, że coś tu jest. Coś, co nie pozwala przejść obojętnie.

Magia Roztocza... - fot. Tomasz Banach
Rezerwat, który zmienia twarz. Są takie miejsca, które za każdym razem wydają się nowe — i Rezerwat Nad Tanwią należy właśnie do nich. Wiosną szumiały tu kwietne dywany zawieszone między brzegami. Latem — zielony tunel, przez który słońce przemykało w złotych smugach. Jesienią… dziś… kolory zmęczone, ale piękne, jakby natura robiła ostatnie poprawki przed zimowym snem. Nawet sama Tanew jesienią płynie inaczej. Ciemniejsza, głębsza, jakby bardziej zadumana. I ja zawsze staję się tu choć odrobinę bardziej uważny.

Wędruj z nami... - fot. Tomasz Banach

Idźmy razem. Gdy wracam ścieżką po drugiej stronie rzeki,  mijam turystów — jedni zagubieni w mapach, inni zamyśleni nad szumami, jeszcze inni po prostu uśmiechają się do lasu. I wtedy zawsze myślę, że warto ich poprowadzić, pokazać zakątki, których nie znajdzie się w przewodnikach, opowiedzieć legendy, o których nie przeczyta się w folderach. Bo Roztocze to nie tylko piękne widoki. To opowieści, które czekają, by je odkryć. Dlatego — jeśli masz ochotę zanurzyć się w listopadowym lesie, posłuchać szumów, poznać tajemnice Tanwi i poczuć magię Roztocza o każdej porze roku — zapraszam w drogę. Pójdziemy razem. A ja z przyjemnością opowiem Ci wszystko, co wiem — i to, co wciąż próbuję odszukać między drzewami.

sobota, 8 listopada 2025

10 lat … i nadal z plecakiem pełnym pasji!

Drodzy Czytelnicy,

Dziś świętujemy dziesiątą rocznicę istnienia bloga Turystyka – Pasja – Przygoda — miejsca, w którym od lat dzielę się swoimi przygodami jako przewodnik i pilot wycieczek, eksplorując piękno Polski i Europy.

Przez te wszystkie lata było wędrowania po ścieżkach, wspólnych wyjazdów i inspirujących chwil — od tras przewodnickich po spontaniczne wyprawy osobiste. Dzięki Wam — czytelnikom, uczestnikom wycieczek, przyjaciołom podróży — opowieści nabierały realnych kształtów, a miejsca, które odwiedzałem, stały się częścią naszej wspólnej historii.


Ba moim blogu znajdziesz ponad 250 wpisów o bardzo różnorodnej tematyce, jak również setki zdjęć wykonanych podczas podróży jak i podczas ciekawych wydarzeń, w których brałem udział lub je współtworzyłem. To również kawał historii mojego życia, rozwoju mojej kariery zawodowej, ale przede wszystkim dokument świadczący o nieustającej pasji, którą jest dla mnie i już na pewno na zawsze pozostanie szeroko rozumiana turystyka oraz działalność społeczna.  

Z tej okazji: dziękuję za zaufanie, za każde kliknięcie, komentarz i wiadomość. Zapraszam Was dalej — w kolejną dekadę pełną odkryć, nowych szlaków i momentów, które zostaną w sercu. Bo dla mnie turystyka to coś więcej niż wycieczki — to styl życia, pasja, nieustanna przygoda.

Przygotujcie się na jeszcze więcej relacji, zdjęć, propozycji i wspólnych kroków w podróży przez świat i przez życie.

Miłego podróżowania! 🌍
— z Turystycznym Pozdrowieniem,
Tomasz Banach

sobota, 1 listopada 2025

Kwesta na zamojskich cmentarzach – wspólnie dla pamięci i historii

Anna i Tomasz podczas kwesty - fot. Krzysztof Hałon 

1 listopada, jak co roku, na zamojskim cmentarzu parafialnym przy ul. Peowiaków odbyła się kwesta na rzecz odnowy zabytkowych nagrobków. W tegorocznej akcji, zorganizowanej już po raz dziewiętnasty przez Społeczny Komitet Odnowy Cmentarza Parafialnego, wzięło udział blisko 100 osób – samorządowcy, przedstawiciele instytucji kultury, oświaty, sportu, harcerze, przedsiębiorcy, dziennikarze oraz wielu mieszkańców Zamościa.

Z dumą informujemy, że wśród kwestujących znaleźli się również przedstawiciele Zarządu naszej Fundacji „ANDROMEDA”, którzy z zaangażowaniem wspierali to piękne dzieło.

Dzięki ofiarności darczyńców do puszek trafiło w tym roku 28 655,88 zł. Choć to nieco mniej niż w poprzednich latach, każda złotówka ma ogromne znaczenie. Dzięki podobnym akcjom udało się już odnowić ponad 40 zabytkowych nagrobków, przywracając im dawny blask i należny szacunek.

Serdecznie dziękujemy wszystkim darczyńcom, którzy wsparli zbiórkę, a także wolontariuszom i osobom kwestującym, które poświęciły swój czas, energię i serce dla wspólnej sprawy. To dzięki Wam pamięć o przeszłych pokoleniach wciąż żyje w naszym mieście.

Zobacz więcej w artykule

Z radością informujemy, że nie zabraknie nas również podczas przyszłorocznej kwesty. Wspólnie możemy zrobić jeszcze więcej dla zachowania dziedzictwa Zamościa!