poniedziałek, 25 grudnia 2017

Tradycje Świąt Bożego Narodzenia w moim rodzinnym domu - cz. II - Boże Narodzenie

Moje pierwsze świąteczne zdjęcie. Miałem wówczas niewiele ponad trzy
miesiące (r 1980) - na zdjęciu od lewej: prababcia Czesława Mierzicka,
stryjeczna siostra Agnieszka, dziadek Kazik i babcia Krysia Lisowie,
w centrum ja (jak widać śpiewam pierwszą w życiu kolędę)
- fot wujek Jurek Lis 
Kontynuując Nasze Wspólne Świętowanie, w dniu dzisiejszym pragnę podzielić się z Wami tym jak wyglądał w moim rodzinnym domu pierwszy dzień świąt, czy li dzień Bożego Narodzenia. Dzień, w którym świętowaliśmy w gronie rodziny. Jak na wieczerzy wigilijnej, czy w drugi dzień świąt dopuszczane były wizyty u sąsiadów czy znajomych, to dzień Bożego Narodzenia zarezerwowany był do spędzania go w gronie najbliższej rodziny… Jak to wyglądało w mojej rodzinie mieszkającej w niewielkiej miejscowości na Lubelszczyźnie? O tym przeczytacie w dzisiejszym poście.
Kiedy to byłem już na tyle duży, by uczestniczyć w nocnym nabożeństwie, starałem się corocznie chodzić do kościoła w Częstoborowicach na mszę św. zwaną pasterką. Nie było wówczas tylu samochodów co dzisiaj i wielu wiernych podążało często w chłodzie i śniegu do świątyni pieszo.
Na pasterce kościół pękał w szwach. Msza święta rozpoczynała się odśpiewaniem kolędy „Bóg się rodzi…” przy wtórze której ksiądz proboszcz wnosił, w uroczystej procesji, figurkę małego Jezuska, układając ją następnie w żłóbku na sianie, w przygotowanej tuż przed świętami tradycyjnej szopce. Msza często trwała dość długo i chyba tylko przez chłód i podniosłość chwili, wierni którym udało się zasiąść w przepełnionych ławkach nie odpływali w „objęcia Orfeusza”. W świątyni po za kadzidłem, czuć było charakterystyczny zapach wigilijnych potraw (a czasami i nie tylko, co w znacznym stopniu wzbogacało zdolności wokalne wiernych). Przy ołtarzu roiło się od licznej rzeszy ministrantów. Na koniec przychodził czas na Boże Błogosławieństwo i życzenia od proboszcza dla parafian i przybyłych gości. Wychodząc z kościoła wypadało uklęknąć na chwilę przed stajenką, a następnie wrzucić przyniesiony grosik do skarbonki trzymanej przez porcelanowego aniołka, który na znak podzięki kiwał do darczyńców „zaopatrzoną” w aureolę główką.
Ze Św. Mikołajem w przedszkolu - (r. 1985) - fot. archiwum
Po zakończonej mszy wszyscy przechodzili „na mury” świątyni, gdzie puszczano petardy i paląc sztuczne ognie, co było wyrazem radości z Narodzin Pańskich. Było głośno i wielokolorowo. Wszyscy życzyli sobie Wesołych Zdrowych i Rodzinnych Świąt.
Nadszedł czas powrotu do swoich domów. Oczywiście najczęściej pieszo. Ja, często wracając zachodziłem jeszcze na chwilę na stary częstoborowicki cmentarz, by pomodlić się i zapalić lampki na grobach bliskich zmarłych. Kiedy przekraczało się próg domostwa, było często długo po drugiej w nocy… Jeszcze tylko szybki skok na ciacho do komory (którego nie można było skosztować w wigilię) i  przychodził czas na zasłużony sen po ciężkim dniu… A tym czasem w stajni, oborze i chlewie rozpoczynały się „żywe zwierzaków rozmowy”, gdyż to właśnie tej nocy według tradycji zwierzęta mówią ludzkim głosem… O czym dyskutują… lepiej ponoć nie podsłuchiwać.
W Boże Narodzenie można było pospać nieco dłużej. Rano, wchodząc do domu dziadków należało podobnie jak w wigilię pozdrowić Boga, dodając słowa: „Kolęda na szczęście, na zdrowie, na te Święte Boże Narodzenie”. Do kościoła chodziło się zazwyczaj na uroczystą sumę. Po mszy św. przed świątynia składało się Bożonarodzeniowe życzenia tym, których nie spotkaliśmy podczas pasterki.
Kościół parafialny w Częstoborowicach (r 2014) - fot. Tomasz Banach
Po powrocie do domu rozpoczynało się rozstawianie i nakrywanie stołów na uroczysty obiad, który najczęściej, u mnie w domu przeciągał się, aż do kolacji. Na stole tym razem królowały dania mięsne. W końcu można było skosztować przygotowywanych jeszcze przed świętami specjałów. Pachniała wędzona kiełbasa, boczki, polędwice, szybki, pieczone pasztety… Na stole pojawiało się tego dnia p raz pierwszy w te święta „legalne” ciasto. Przy stole składano życzenia i przełamywano się opłatkiem z tymi, z którymi nie widziano się podczas wieczerzy wigilijnej. Gromko rozbrzmiewały kolędy, a z czasem jak świętowanie wchodziło w bardziej „zaawansowaną fazę” również inne piosenki biesiadne, a często i patriotyczne, czy wojskowe. Moja rodzina była zawsze rozśpiewana. Dziadkowie od strony mamy śpiewali w chórze kościelnym, ja jednym palcem starałem się akompaniować na klawiszach. Było zawsze bardzo wesoło i niezwykle radośnie.
Kiedy goście zaczynali się rozchodzić… nadszedł czas na tradycyjne w mojej rodzinie odprowadzanie, co czasami kończyło się przeniesieniem świątecznej biesiady, do innych domów innych członków rodziny. 
Ważnym zwyczajem w moich stronach było, rozpoczynające się dniem Bożego Narodzenia odliczanie 12 dni, mających wróżyć pogodę na poszczególne miesiące w roku. Polegało to na tym, że np. jeżeli dzień przypisywany sierpniowi był wilgotny i chłodny, to jednocześnie wróżyło to chłodny i deszczowy sierpień. Tak minął nam kolejny dzień wspólnego świętowania. Już jutro dowiecie się jakie tradycje kultywowano w mojej rodzinnej gminie Rybczewice w drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia, czyli w Św. Szczepana.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz